Zwłoki leżały w krzakach cały tydzień. Kilkadziesiąt metrów od szosy i białego domu Bogdana Kacmajora. Leżały długo, ponieważ operator koparki pogłębiającej prywatny staw rybny był przekonany, że niebieski kształt w krzakach to śmieci ciśnięte pod las. Cztery dni później kierownik zmiany podszedł do niebieskiego kształtu i zobaczył martwego mężczyznę. Przybiegł sołtys i sąsiedzi. Człowiek w niebieskiej kurtce nie żył od kilku dni. Zwłoki rozkładały się, miały podcięte przeguby i gardło, obok leżał nóż.
Jeszcze dwa tygodnie potem trawa pod krzakami miała brunatny kolor. – Chodził ostatnio po wsi: wysoki, czarnowłosy, zmarnowany – przypominała sobie sołtysowa. – Należał do Nieba. Przyjechała policja z Lubartowa i ustaliła: to najpewniej Zbigniew S.
W połowie lat 80. Zbigniew S. współtworzył poetycką, skandalizującą, performerską grupę Totart, był liderem sporego niezależnego środowiska artystycznego. Ostatnio mieszkał w Niebie. Notowany, dwa tygodnie przed incydentem wyszedł z więzienia w Białołęce, gdzie siedział za drobne kradzieże. – Być może wrócił i sekta nie chciała go przyjąć – zastanawiała się sołtysowa. – U nich jest bieda. Jedyne, z czego się utrzymują, to kozy w komórce. Nie miał co ze sobą zrobić i się zabił.
Bogdan Kacmajor nie rozpoznał w mężczyźnie w niebieskiej kurtce członka sekty. Wezwano z Gdańska młodszą siostrę Zbigniewa, Magdę, która nie widziała go od sześciu lat, ale Magda nie znalazła na ręce trupa malutkiego tatuażu. – Twarz była nie do rozpoznania. Zwłoki odwieziono do Lubartowa i poddano badaniom daktyloskopijnym.
Zbigniew do sekty odchodził z Totartu dwa lata. Według Roberta Tekielego, wówczas przyjaciela Sajnóga i redaktora naczelnego młodoliterackiego krakowskiego pisma „bruLion”, w którym wiersze drukowali ludzie z Totartu, tragiczny los Zbigniewa to efekt satanistycznych praktyk i niemoralnej działalności artystycznej, która doprowadziła go do opętania przez diabła.