W oryginale „The Cider House Rules”, na co zwracam uwagę, ponieważ ten właśnie tytuł pojawia się na liście filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów – i to aż siedem razy! Żeby jeszcze pozostać przy kwestii tytułowej, scenariusz powstał na podstawie powieści Johna Irvinga (sam pisarz wykonał tę robotę), wydanej u nas przed laty jako „Regulamin tłoczni win”. Wydaje się zatem, że dystrybutor postąpił trochę wbrew regułom, nie ułatwiając widzowi zadania, ale nie pierwszy to u nas taki przypadek. A do kina wybrać się warto, ponieważ film Lasse Hallstroma („Co gryzie Gilberta Grape’a”) ma wiele zalet, na które słusznie zwrócili uwagę członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej. Jest to opowieść wielowątkowa, rozpoczynająca się na początku lat czterdziestych w pewnym sierocińcu w stanie Maine, do którego trafiają niechciane dzieci, ale także kobiety z nieoczekiwaną ciążą. Doktor Larch (nominowany do Oscara Michael Caine), nie zważając na obowiązujące prawo, dokonuje po kryjomu aborcji, uważając, iż kobieta ma prawo decydować o swym macierzyństwie. Na co dzień z ojcowską troskliwością zajmuje się dziećmi gorszego Boga, wśród których jest jego ulubiony wychowanek Homer Wells, w przeszłości parokrotnie adoptowany i za każdym razem odsyłany z powrotem do zakładu, o którym myśli jako o swym następcy. Ale Homer opuszcza mistrza, tak jak każdy dorastający mężczyzna wychodzi z domu, by samodzielnie posmakować życia. Tu zaczyna się opowieść o dorastaniu, Homer poznaje nowych ludzi, prostych sezonowych robotników w tłoczni win, wśród których są ojciec i córka, połączeni grzesznym, tragicznie zakończonym związkiem. Każdy z bohaterów filmu zmuszony jest przekroczyć jakieś reguły i normy, także nasz nadzwyczaj sympatyczny Homer, który rozpoczyna romans z narzeczoną lotnika, odbywającego akurat niebezpieczne loty gdzieś nad Azją Południową.