Pomysł, by wtedy, gdy następuje coś tak dostojnego jak koniec stulecia – urządzić ranking związanych z tym stuleciem twórców sztuki, wyznaczyć ilość punktów za miejsca od pierwszego do dziesiątego, potem te punkty podliczać, ustalając według sumy zdobytych głosów listę artystów „największych” i trochę mniejszych – otóż pomysł taki odczuwam jako głęboko sprzeczny z tym, co sam sobie na temat dzieł i ich twórców wyobrażam. Nie mogę jednak przy tym autorowi pomysłu odmówić chytrości, przewrotności, a nawet znacznej przenikliwości w ocenie bieżącej sytuacji sztuki i krytyki artystycznej.
Teoretycznie nikt z zaproszonych „fachowców” na ankietę „Polityki” nie powinien był odpowiedzieć. Wymagano od nich rzeczy niemożliwej, nawet uwłaczającej rozumowi: by zrobili coś takiego jak podanie w metrach mocy twórczej Picassa, Brancusiego, Kantora, Aliny Szapocznikow. Brzmi to absurdalnie i – wedle redakcyjnego komentarza pióra Piotra Sarzyńskiego (POLITYKA 40/99) – wielu biorących udział w eksperymencie tę absurdalność, karkołomność, dostrzegało. Lecz przecież, jeśli jedna z najbardziej poczytnych gazet proponuje wejście w grę – nie zgodzić się trudno. Mogłoby to być odebrane jako pozostawanie w tyle. Redakcja „Polityki” – założę się – musiała być pewna, że na końcu wędki pojawi się w końcu ryba w postaci atrakcyjnego materiału prasowego: RANKING... NAJWIĘKSI TWÓRCY XX WIEKU...
Rankingi mają sens oraz wartość informacyjną tam, gdzie istnieje wyraźne kryterium ich ustalania, na przykład w sporcie. W biegach czy pływaniu będzie to czas mierzony chronometrami. W tenisie miejsce w rankingu zależy od ilości pieniędzy zarobionych przez sportowca w turniejach, co też pozwala na precyzję i – rzekłbym – dużą czytelność w ujawnianiu istoty sportowej pasji.