Mam na myśli naszych zawodowych polityków. Bądź co bądź to jest książka o wybitnej postaci polskiej myśli politycznej, o człowieku, który sam jeden swoją działalnością publiczną napisał pasjonujący rozdział polskiej polityki w drugiej połowie XX wieku. Stomma był przez długie lata liderem małej, lecz niesłychanie ważnej grupy katolików, którzy zachowując swoją tożsamość, nie rezygnując z własnych, w pełni suwerennych decyzji politycznych, potrafili wiele uczynić dla kraju, współpracując z komunistami w Sejmie Polski Ludowej. To doświadczenie, które wymagało niemal codziennie jakiegoś rozumnego, trudnego, ale ze strony Stommy zawsze godnego kompromisu, było przez lata świadectwem politycznego rozumu.
Dzisiaj wiemy, że za działalnością takich ludzi jak Stomma czy Zawieyski stał autorytet kardynała Wyszyńskiego, a ludzie Znaku czerpali z tego faktu siłę i odwagę. Ale poparcie moralne prymasa też kosztowało sporo zabiegów. Bo wcale nie było tak, że ci ludzie – mam na myśli nade wszystko Stommę i Zawieyskiego, a także Kisiela, w czasach kiedy zasiadał w Sejmie – ślepo wykonywali dyrektywy kardynała. Oni z jednej strony toczyli ciężkie boje z partyjnymi bonzami w rodzaju Kliszki, z drugiej prowadzili trudne, mozolne negocjacje z prymasem, który był prawdziwym mężem stanu. A prawdziwy mąż stanu nigdy nie jest łatwym partnerem.
Pailer potrafi te sprawy opisać dokładnie i uczciwie, ale w zasadzie książkowa relacja, co wydaje się zrozumiałe u niemieckiego autora, koncentruje się na roli Stommy w kwestii stosunków polsko-niemieckich i jego zasługach w tej mierze. Już czterdzieści lat temu, w warunkach niemal beznadziejnych, w świecie niezagojonych polskich ran, kiedy wojna była nieustannie obecna w ludzkiej pamięci i wydawało się, że chyba nigdy nie dojdzie do porozumienia między Polakami i Niemcami – Stomma podejmował pierwsze próby dialogu.