Archiwum Polityki

Złoty na euro

Robert A. Mundell. Laureat Nobla 1999 w dziedzinie ekonomii

Moja analiza sprzed 30 lat przewidywała, chociaż nie w szczegółach, powstanie wielkiego, zintegrowanego obszaru wspólnej waluty, czyli strefy euro. Stanowi to w pewnym sensie nawrót do początków XIX wieku, kiedy narodowe pieniądze można było w każdej chwili wymienić na złoto po sztywnym kursie. To się skończyło po 1873 r., kiedy wyczerpane wojną Francja i Niemcy wyprzedawały rezerwy złota, a skupowała je Ameryka. Miejsce kruszcu zajął dolar.

Przez ostatnie ćwierć wieku waluty narodowe miały wobec siebie płynne kursy, co powodowało różne wstrząsy i pozwalało, a nawet zachęcało rządy do rozmaitych sztuczek (przede wszystkim dewaluacji), żeby ożywić własny eksport. Wprowadzenie euro kładzie takim praktykom kres: waluty narodowe zostały powiązane na sztywno. Można to było zrobić na fundamencie zgody 11 państw, które przyjęły euro, co do dopuszczalnego poziomu inflacji: wynosi on ok. jednego procenta rocznie.

Jaki obszar eurolandu byłby optymalny? Nie muszą go tworzyć kraje o takim samym tempie wzrostu. Przewiduję, że w ciągu kilku lat jedenastka urośnie do 40 państw. W ich liczbie będzie też Polska. Kto powiedział, że najpierw trzeba zostać członkiem Unii, a dopiero potem związać swoją walutę z euro? Moja rada jest prosta: ustabilizujcie złotego jak można najszybciej i łączcie do euro. To automatycznie zlikwiduje wiele problemów, zwłaszcza deficytu budżetowego i inflacji, na które w ciągu dwóch dni spędzanych w Polsce ciągle słyszę skargi. Kiedy rząd nie będzie miał pieniędzy, to ich nie wyda. Jeśli pożyczy, a nie odda, koniec z pożyczkami. Oczywiście, to spowoduje pewne napięcia społeczne. Alabama jest dwa razy biedniejsza niż Kalifornia, ale to im nie przeszkadza poddawać się rygorowi tej samej waluty.

Polityka 12.2000 (2237) z dnia 18.03.2000; Komentarze; s. 13
Reklama