Archiwum Polityki

Święci w depozycie

Paru starożytnych filozofów wmówiło w nas, że człowiek jest z natury istotą społeczną, a tymczasem we wszystkich nas chyba żyje mit wyspy samotnej, a przy tym wyspy szczęśliwej. Na wyspę chce się uciec, żeby nikt nas nie niepokoił, niczego od nas nie żądał, o nic nie prosił i do niczego nie zmuszał. Mit wyspy szczęśliwej jest zatem mitem aspołecznym, a ponieważ jest rozpowszechniony, więc podważa starożytną tezę o tym, że człowiek z natury jest społeczny, czyli że lubi i potrzebuje innych ludzi.

Rozważałem tę dziwną sprzeczność nadlatując nad Malediwy – taki osobliwy archipelag, który istnieje na mapie, ale naprawdę go nie ma. Jest oczywiście morze, na nim wyrosły atole, na niektórych jest pasemko piasku. Jeśli na tym piasku rośnie drzewo, to oficjalnie mamy już wyspę i jeśli czegoś nie mylę, to Republika Malediwów ma tych wysp coś około osiemdziesięciu tysięcy. Stołeczne lotnisko w Male też jest wyspą i mieści jeden wąziutki pas startowy, baraczek i morską przystań. W Nicei, w Wenecji czy na nowym lotnisku w Osace pasy startowe wchodzą w morze, ale obok jest chociaż jakiś kawał trawy. Na Malediwach jest woda, żadnych bocznych dróg do kołowania, tylko na końcu pasa rozszerzenie, żeby samolot mógł zawrócić. W momencie lądowania przychodzi mi do głowy, że turyści powinni przyjeżdżać z własną ziemią. Maleńki woreczek wystarczy, by powstał kawałek lądu, bo wewnątrz atolu jest płycizna i piaskarki na zamówienie usypują dla klientów wzgórki wystające metr ponad wodę i wtedy, jeśli posadzi się drzewo, to można zarejestrować nową wyspę.

Z czasów wypraw krzyżowych zostało nam wspomnienie smutnego Królestwa bez ziemi, a tymczasem Malediwy wyglądają na dosyć wesołą republikę mającą zamiast ziemi troszkę piasku.

Polityka 12.2000 (2237) z dnia 18.03.2000; Zanussi; s. 113
Reklama