Archiwum Polityki

Byliśmy naiwni

Rozmowa z Romualdem Szeremietiewem, działaczem prawicowym, byłym wiceministrem obrony narodowej

W dokumentach z szafy Lesiaka jest pan wymieniany wśród polityków prawicy, wobec których podejmowano specjalne manipulacje.

Znam dobrze te dokumenty, biorę udział w procesie płka Lesiaka jako oskarżyciel posiłkowy.

Jest go o co oskarżać?

Nie tylko jego. Ława oskarżonych w tym procesie jest stanowczo za krótka.

Wobec pana miano używać prowokacji, aby skłócać obóz prawicowy. Służył do tego informator Lesiaka o kryptonimie M. Rozszyfrował go pan?

Mam trzy typy, każdy z nich może być tym M. Pojawili się nagle w RdR (Ruch dla Rzeczpospolitej – przyp. aut.), byli aktywni, mieli duże ambicje, a potem tak samo nagle znikli.

Przyszli znikąd, nikt ich nie polecał?

Do RdR lgnęli różni ludzie. My wszyscy byliśmy w tamtym czasie dość naiwni. Idealistycznie sądziliśmy, że skoro mamy wolną Polskę, to już nikt nie sięgnie do metod z czasów PRL. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że do partii będą przenikać jacyś agenci tajnych służb.

Jeżeli to prawda, że przenikali, to byli skuteczni. Udało im się skłócić prawicę.

Tak nas podzielono, że w wyborach 1993 r. przepadły prawie wszystkie partie prawicowe. To nie tylko zasługa ludzi Lesiaka. Oni nami manipulowali z łatwością. Dlaczego? Dawaliśmy się podpuszczać z powodów, że tak to nazwę, osobowościowych.

Z dokumentów Lesiaka wynika, że UOP was nie tylko inspirował, skłócał, ale i śledził? Czy mieliście tego świadomość?

Atmosfera gęstniała, czuło się zagrożenie, ale dopiero po latach dowiedzieliśmy się, jakie były tego kulisy. Wtedy bagatelizowaliśmy symptomy. Miałem włamanie do biura, nic nie zginęło. Próbowano włamać mi się do mieszkania, ale chyba nie po to, aby coś ukraść, ale żeby postraszyć. Miałem też dwa celowe uszkodzenia auta.

Polityka 42.2006 (2576) z dnia 21.10.2006; Ludzie i wydarzenia; s. 17
Reklama