Archiwum Polityki

Gruzin biedny, ale pan

Micheil Saakaszwili bezkompromisowo dąży do wyrwania Gruzji z rosyjskiej strefy wpływów. Czy małe zakaukaskie państwo jest w stanie zmierzyć się z gospodarczą potęgą z północy?

Awantura na linii Tbilisi–Moskwa po raz kolejny przyciągnęła uwagę międzynarodowych obserwatorów. Aresztowanie i publiczne pokazanie rosyjskich oficerów oskarżonych o szpiegostwo wywołało w Moskwie furię. „Gruzja to bandyckie państwo i trzeba jak najszybciej ewakuować stamtąd naszych obywateli” – ogłosiło rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych. Dotychczasową blokadę importu gruzińskich win, owoców i wody mineralnej zastąpiła blokada wszelkich połączeń transportowych i pocztowych.

W moskiewskich firmach należących do Gruzinów pojawili się inspektorzy podatkowi, a dzieci o gruzińsko brzmiących nazwiskach zaczęto usuwać z rosyjskich szkół. Obrońcy praw człowieka działania rosyjskich władz nazwali wprost czystkami etnicznymi. Jednocześnie Kreml cały czas starał się zdyskredytować wroga na forum międzynarodowym. Prezydent Władimir Putin podjął próbę (udaremnioną przez USA i Wielką Brytanię) uchwalenia rezolucji ONZ potępiającej Gruzję, a minister obrony Siergiej Iwanow oskarżył nowe kraje NATO o nielegalne dozbrajanie Tbilisi.

Nie pierwsze to spięcie między Gruzją a Rosją. Od czasu rewolucji róż z 2003 r., wywołanej sfałszowaniem przez Eduarda Szewardnadze wyborów parlamentarnych, kiedy to do władzy doszedł młody reformator Micheil Saakaszwili, kraj ten regularnie pojawia się na pierwszych stronach światowych gazet. Najczęściej w kontekście napięć i zgrzytów między Tbilisi a Moskwą.

Nic dziwnego, że Rosjanom nie przypadł do gustu nowy gruziński prezydent. To pierwszy w dziejach tego kraju przywódca, który zaraz po zaprzysiężeniu nie pojechał na Kreml, a do Waszyngtonu. Za swój główny cel postawił integrację państwa z NATO i Unią Europejską. Choć o akcesji na razie nie ma mowy, przed budynkami rządowymi już powiewają flagi Unii.

Polityka 42.2006 (2576) z dnia 21.10.2006; Świat; s. 58
Reklama