Pracowała w „Gazecie Wyborczej”, ale pisywała też do „Polityki”. Marzyła o wielkiej podróży po Azji. Kochała ten kontynent, znała go dobrze. Wreszcie zdecydowała, że czas już ruszać. Zwolniła się z pracy w macierzystej redakcji i ogłosiła, że teraz – jako wolny człowiek – zrealizuje swoje marzenie. Ostatni raz w naszej redakcji była kilka dni przed wyjazdem. Pełna euforii snuła plany, umawiała się na teksty, które napisze po powrocie. Powrotu nie było. Kiedy 12 października 2002 r. dowiedzieliśmy się o serii zamachów na Bali, próbowaliśmy kontaktować się z Beatą. Nie odpowiadała. Wreszcie przyszła wiadomość potwierdzająca nasze obawy.
Wybraliśmy kilka listów z kilkudziesięciu, jakie napisała. W ten sposób chcemy uczcić rocznicę jej śmierci. Beata zasługuje na pamięć.
1. Indie, 17 kwietnia
Namaste Kochani,
Od kilku dni jestem w Benaresie. Z tarasu mojego hotelu widzę te słynne schody schodzące do Gangesu, na których nie ma – jak na fotografiach – tysięcy kobiet kąpiących się w sari. Są za to dziesiątki mężczyzn piorących, pływających, myjących zęby w kałużach albo po prostu modlących się w kucki nad rzeką-Matką.
Dzień mam dość pracowity. Rano – spacer nad brzegami Gangesu. Potem – godzina jogi lub gry na bębnach, bo Benares jest również indyjską stolicą muzyki. Tutaj ludzie lubią mówić – muzyka to medytacja. Po południu – kontemplacja przy stosach. Wieczorem – pudża, czyli nabożeństwo nad brzegiem Gangesu. Wśród zgromadzonych biegają dzieci z koszyczkami ofiarnymi (kwiaty i świeczka na talerzyku uplecionym z liści). Po pudży puszcza się je na wodę, prosząc boga Sziwę o pomyślność dla rodziny i przyjaciół. W Waszym imieniu puściłam już kilka koszyczków.