Papież rusza do Turcji w podróż pełną obaw. Z Janem Pawłem II Turcy mieli stosunki specjalne, bo ciążyła im pamięć o rodaku Ali Agcy, który targnął się na życie papieża z Polski. Relacja z Benedyktem jest dokładnie odwrotna: jako dostojnik watykański Joseph Ratzinger podkreślał kulturowe niedopasowanie Turcji do chrześcijańsko-demokratycznej Europy, a już jako papież zebrał cięgi za antyislamski cytat sprzed wieków. Słowem, wzbudza powszechne uczucia rezerwy i niechęci. Na ten wątek antypapieski nakłada się jeszcze wątek antyeuropejski. W ciągu roku liczba Turków pragnących członkostwa w Unii spadła o prawie połowę, do niecałych 40 proc. Papież nie jedzie do Turcji agitować za Unią, ale trudno mu będzie całkowicie zignorować ten podwójnie negatywny kontekst jego wizyty. Takie są zresztą oczekiwania mediów i polityków, że Benedykt jakoś rozładuje napięcie wywołane nieszczęsnym cytatem ratyzbońskim. Ale głównym celem czterodniowej podróży do Turcji było i pozostaje nie naprawianie wizerunku papiestwa w oczach muzułmanów, lecz spotkanie z honorowym zwierzchnikiem całego prawosławia, patriarchą ekumenicznym Bartłomiejem, rezydującym w Stambule, czyli dawnym Konstantynopolu, kiedyś stolicy chrześcijańskiego Wschodu. Dla Benedykta niwelowanie podziałów w chrześcijaństwie jest zadaniem ważniejszym niż odbudowa dialogu z islamem, choć politycznie to drugie wyzwanie jest dziś bardziej naglące, także zdaniem niejednego prałata w Rzymie. W końcu Kościół nie ma w Turcji nawet osobowości prawnej. Tak więc można oczekiwać, że Benedykt wykona kolejne gesty pomyślane jako pojednawcze, takie jak odwiedziny mauzoleum Kemala Paszy w Ankarze, ojca nowoczesnej, prozachodniej Turcji, czy rozmowa z szefem urzędu spraw religijnych Alim Bardakoglu, ostrym krytykiem Benedykta.