Z NOTATNIKA DELEGATA W piątek, czwartego września, o dziesiątej rano ruszamy spod regionu Mazowsze. Na szybach autokarów plakaty zjazdowe i flagi Solidarności. Przechodnie machają rękami, oglądają się, a my z Wisłostrady podjeżdżamy Książęcą do góry, żeby przejechać pod gmachem, do którego miesiąc temu nie mogliśmy dotrzeć z ronda Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich.
Ten gmach, wówczas siedziba KC PZPR, to późniejsza giełda. 150 autobusów i ciężarówek, które na wezwanie mazowieckiej Solidarności protestowały przeciw coraz gorszemu zaopatrzeniu, stanęło w sercu miasta, bo nie mogło dojechać pod budynek partii. W lipcu, zaraz po zjeździe PZPR, który potwierdził przywództwo Stanisława Kani, ale i wprowadził do władz sympatyków partyjnych struktur poziomych, rząd Wojciecha Jaruzelskiego obciął o jedną piątą kartkowe przydziały mięsa. Związek odpowiedział głodowymi marszami matek z dziećmi w wózkach w Łodzi, później w innych miastach. Tak zakończyły się cztery miesiące względnego spokoju od momentu rezygnacji ze strajku generalnego, którym związek zagroził na wiosnę na skutek pobicia przez milicję Rulewskiego i innych działaczy w Bydgoszczy.
Sierpniowe protesty wybuchały spontanicznie: na sklepowych półkach brakowało już nawet puszek z groszkiem. Dwudniowy postój i festyn w środku Warszawy doprowadziły do rozmów wicepremiera Mieczysława Rakowskiego z Lechem Wałęsą, ale nie przyniosły one nic poza oskarżeniami Solidarności o sięganie po władzę, czyli kontrolę zaopatrzenia w żywność. Później napięcie zelżało: prezydent Reagan obiecał zboże za 60 mln dol., pierwszy sekretarz Kania spotkał się z nowym prymasem Glempem, Kościół wezwał do „niezaciskania pięści”, a Solidarność do zaprzestania strajków i manifestacji w obronie więźniów politycznych, a nawet zaoferowała pracę w osiem wolnych sobót, ale za udział w dzieleniu wytworzonych dóbr.