Stan wojenny oficjalnie uchwalono nocą, z 12 na 13 grudnia 1981 r.,z soboty na niedzielę. Tuż przed północą nagle zamilkły odbiorniki radiowe, a na ekranach telewizorów pojawiło się migotanie oznaczające awarię. Na ulicach było mroźno i śnieżnie. Zabłąkani przechodnie zmykali do domów. We wspomnieniach z tego okresu powtarza się spostrzeżenie, że owej nocy „wojna” była niedostrzegalna. Wojsko, czołgi, skoty (transportery opancerzone), cała potęga militarna tak widoczna w następnych dniach, z soboty na niedzielę przyczaiła się do skoku.
O szóstej rano w niedzielę przemówił gen. Jaruzelski. Jego nagrane wcześniej wystąpienie powtarzano potem aż do znudzenia w radiu i telewizji. W mundurze, na tle flagi i orła (bez korony), poważny, dobitnie akcentujący słowa budzące grozę. Ale niedzielnym świtem mało kto słuchał generała. Ludzie budzili się, czasem za oknami dostrzegali żołnierzy i milicjantów grzejących się przy koksownikach. Wtedy funkcjonariusze w mundurach byli wszechobecni, ich widok nie dziwił. Prawdziwy niepokój powodowały głucho milczące telefony i dzieci dopytujące, dlaczego w telewizji nie ma „Teleranka”.
O wprowadzeniu stanu wojennego najwcześniej dowiedzieli się internowani. Wyciągano ich z domów, zanim jeszcze Rada Państwa uchwaliła dekret o stanie wojennym. Pośpiech, z jakim wyłapywano ludzi Solidarności (na podstawie dekretu, którego jeszcze nie było), to dzisiaj jeden z dowodów na niepraworządne – nawet w świetle przepisów obowiązujących w PRL – postępowanie ekipy generałów.
Noc z 12 na 13 grudnia była zwieńczeniem długotrwałych przygotowań
(opisanych w artykule „Drugi wariant”, s. 73). Przypomnijmy, że już w sierpniu 1980 r. gen. Florian Siwicki (wówczas szef Sztabu Generalnego WP) na polecenie Komitetu Obrony Kraju rozpoczął prace studyjne nad wprowadzeniem stanu wojennego.