Siódmego kwietnia 1981 r. wielkie zachodnie dzienniki „The Washington Post” i „Corriere della Sera” zamieściły wywiad Oriany Fallaci z Lechem Wałęsą. Słynna włoska dziennikarka, która wcześniej rzuciła na kolana Henry’ego Kissingera i szacha Iranu, zapytała lidera Solidarności: Jak możecie się łudzić, że wasi sojusznicy i ZSRR pozwoliliby wam dojść do władzy i nie narzuciliby się ze swą pomocą? – To właśnie jest problem – odpowiedział Wałęsa i dodał: – Dawno temu ktoś mi powiedział, że wszystko zacznie się tu w Polsce, gdzie osiągniemy prawie wszystko, zaś później utracimy prawie wszystko, aby pewnego dnia zmartwychwstać i ponownie stać się ludźmi.
Fallaci, chyba lekko zirytowana tymi mesjanistycznymi spekulacjami gdańskiego elektromontera, naciskała: Państwa komunistyczne nie zdławiły demokratycznej Praskiej Wiosny w 1968 r. od razu, tylko czekały z interwencją zbrojną osiem miesięcy. Dlaczego teraz, w Polsce z Solidarnością, miałoby być inaczej? – Ponieważ w Polsce nigdy dotąd nie zastosowano takiego rozwiązania – odparował Wałęsa. – Czechosłowacja to nie Polska.
Polska to też nie Węgry – zripostowała Fallaci. – A także nie Afganistan, a jednak Afganistan został zajęty przez ZSRR.
Te same pytania dręczyły wówczas liderów i strategów w stolicach świata.
Solidarność nie miała oficjalnej polityki zagranicznej. Przywódcy „S” powtarzali wielokrotnie, że respektują polską geopolitykę. Była to geopolityka skrajnie trudna: Polskę Ludową wiązała sieć porozumień i kontaktów z tak zwanymi bratnimi krajami obozu socjalistycznego. Polska armia miała przydział obowiązków wojskowych w ramach Układu Warszawskiego, polska gospodarka, w tym przemysł zbrojeniowy, działała w systemie moskiewskiej Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej.