Nowy minister spraw zagranicznych Stefan Meller może służyć za przykład skomplikowanej polskiej sytuacji. Wykształcony, pełen ogłady, swobodnie mówiący kilkoma językami, wzorowy urzędnik państwa, był ambasadorem we Francji, w Rosji i z tego tytułu zbiera zasłużone pochwały. Jednak stosunki Warszawy z Paryżem są kiepskie, a z Moskwą jeszcze gorsze. Oczywiście nie jest to wina prof. Mellera, jednak wpadamy w pułapkę oceny: ambasador dobry – stosunki złe. Jak widać, nie zależą one od jakości ambasadora i jego starań, ale od postępowania partnerów. Meller, bez urazy, pasuje zresztą raczej na wykonawcę strategii politycznej niż jej kreatora. Na dzień dobry nie widać też wspólnego mianownika między nim a przyszłym prezydentem, który w polskiej polityce zagranicznej odgrywa ogromną rolę. Co więcej, prezydent przy wizytach i poufnych rozmowach nie może się nikim zastąpić, nawet ministrem.
1
Rozpatrzmy na początek trudną sprawę rosyjsko-niemieckiego gazociągu przez Bałtyk. Z wypowiedzi PiS wynika, iż przeciwstawienie się tej inwestycji stawia ono jako sprawę sztandarową. Niewątpliwie Rosja zagrała Polsce na nosie, a starania o niezależność energetyczną Warszawa zawaliła. Trzeba jednak zacząć od wyjaśnienia podstawowej rozbieżności filozoficznej między Warszawą a naszymi partnerami z Unii. Wyznają oni, a zwłaszcza Niemcy, Anglia i Francja, zasadę, iż budowanie rurociągów, własne inwestowanie w rosyjski sektor energetyczny to uzależnianie Rosji od siebie. U nas panuje bojaźń, iż budowanie rurociągów to uzależnianie siebie od Rosji.
Jeżeli cała Europa mówi, że gazociąg jest potrzebny i będzie go budować, a my mówimy, że zablokujemy tę budowę, to wyznajemy po prostu wiarę w cuda. Możemy niekorzystny dla siebie trend odwrócić, ale nie poprzez pokrzykiwanie na innych, lecz przez propozycje i argumenty, że nasze pomysły są tańsze i lepsze.