Archiwum Polityki

Nieustraszeni bracia Grimm

Terry Gilliam – legendarny członek grupy Monty Pythona i zarazem sławny reżyser wizjoner, obdarzony równie niekonwencjonalną wyobraźnią co twórca „Batmana”, Tim Burton, nakręcił ni to bajkę, ni horror, której jakość w pełni docenią tylko dorośli. Dowcipny tytuł: „Nieustraszeni bracia Grimm”, nawiązuje wprawdzie do filmowej opowieści o wampirach Romana Polańskiego, niemniej jest to skojarzenie powierzchowne i nietrafne. Błyskotliwej komedii Gilliama stanowczo bliżej do postmodernistycznej wirtuozerii „Zakochanego Szekspira” Johna Maddena – eksperymentu, w którym wewnętrzny świat autora „Romea i Julii” został ukazany z perspektywy stwarzanych przez niego postaci. W „Nieustraszonych braciach Grimm” przewrotna zabawa w prześwietlanie biografii niemieckich bajkopisarzy za pomocą motywów oraz postaci z ich bogatego dorobku służy osobliwej rekonstrukcji światopoglądu braci i obśmianiu klasycznego konfliktu polegającego na przeciwstawieniu oświeceniowego racjonalizmu wierze w istoty nadprzyrodzone. Na ekranie wygląda to tak, że Jacob i Wilhelm Grimmowie (Matt Damon, Heath Ledger) – czcigodni naukowcy, przyszli profesorowie językoznawstwa XIX-wiecznych uniwersytetów w Getyndze i Berlinie – udają egzorcystów, którzy wypędzają z wiosek niechciane widma, trolle i demony gnębiące miejscową ludność. Przyłapani na oszustwie otrzymują zadanie odczarowania nawiedzonego przez potwory zapyziałego regionu Europy. Nie wierząc w cuda, wkraczają w krainę baśni, która do złudzenia przypomina rzeczywistość opisywaną przez nich w bajkach. Za samą grę konwencjami należy się Gilliamowi szacunek i nie lada podziw, a to nie jedyna przecież atrakcja filmu, w którym m.

Polityka 45.2005 (2529) z dnia 12.11.2005; Kultura; s. 66
Reklama