Archiwum Polityki

Ogród

W ciągu piętnastu lat dostałem od czytelników niemało listów w sprawie mojej czereśni. Niektóre, przyznaję, były niechętne lub wręcz napastliwe. „Kogo obchodzi ta pańska czereśnia. Pisz pan wreszcie o czymś, co ludzi interesuje”. Janusz Anderman napisał w „Gazecie Wyborczej”, że „znęcam się nad drzewem”. Najdalej posunął się „inżynier z Białegostoku” obiecując, że jeśli „nie odczepię się od czereśni, to przyjedzie do Francji i mi ją zetnie”. Ogromna większość korespondentów sympatyzowała jednak z moją staruszką. Dostałem nawet szereg zdjęć jej krewniaczek z różnych stron Polski – czereśni dostojnych i wiekowych jak moja, ale także cherlawych i zgoła niedorodnych. Jedna nawet posadzona została ponoć ku czci swojej odległej seniorki. Tym drugim (powtarzam – stanowiącym większość) czytelnikom należy się raport o stanie natury wokół mojego nowego domu, choć jest już listopad i w tym stanie rzeczy nie znam na pewno wszystkich jej wdzięków.

Po stronie wschodniej rośnie wierzba płacząca. Pisał Kornel Ujejski w wierszu „W Paryżu” (sic!):

„Raz mnie burza młodości zaniosła daleko
Aż do onego miasta, kędy ponad rzeką
Na zapłakanych wierzbach polskie harfy wiszą;
A w ich cieniu harfiarze siedzą i kołyszą
Głowy w dłoniach wyschniętych...”.

Nie jest to perspektywa zachęcająca. Nie przejmuję się nią jednak, gdyż od dzieciństwa (z czereśnią zapoznałem się dopiero we Francji) miałem sentyment do wierzb płaczących właśnie. Datuje się on od czasu, kiedy mieszkając jeszcze w Krakowie (grubo ponad czterdzieści lat temu) chodziłem do szkoły na Szlaku z ulicy Czarnowiejskiej przez park krakowski.

Polityka 45.2005 (2529) z dnia 12.11.2005; Stomma; s. 110
Reklama