Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Jakby nic się nie stało

12 lat temu ukazała się płyta Kate Bush „Red Shoes”. Potem piosenkarka, która nigdy nie chciała być typową gwiazdą estrady i odbyła zaledwie jedną trasę koncertową, poświęciła się życiu prywatnemu, urodziła synka Bertiego, a krytycy muzyczni zaczęli o niej pisać wyłącznie w czasie przeszłym. A była przecież objawieniem brytyjskiej sceny pop. I oto teraz mamy nowy album, dwupłytowy „Aerial” – głos Kate brzmi dokładnie tak samo jak przed 12 laty. Ot, weszła do studia po tej długiej przerwie, jakby nic się nie stało. A piosenki, jak dawniej, płyną gdzieś obok przepisów na przebój. Bo jest to nade wszystko muzyka nastrojów towarzysząca opowieściom o przemijaniu, kruchości sławy („King Of The Castle”), miłości macierzyńskiej („Bertie”). Bardzo to osobiste, może nawet bardziej niż te dawne utwory, tak często inspirowane literaturą. Kate Bush od swojego debiutu w 1978 r. fascynuje i intryguje właśnie dlatego, że chodzi własnymi drogami. Ostatni album to kolejny etap tej samej tajemniczej, bo tak przecież prywatnej, podróży.

Kate Bush, Aerial, EMI

Polityka 46.2005 (2530) z dnia 19.11.2005; Kultura; s. 65
Reklama