Archiwum Polityki

Niech się wali, niech się pali

Jeśli na ekranie pojawia się Schwarzenegger, czyli Terminator, to możemy być pewni, że za chwilę kino zatrzęsie się w posadach, a wszystko, co przed chwilą widzieliśmy w kadrze, zostanie kompletnie zdemolowane. Totalna demolka pojawia się ostatnio w wielu innych filmach. Dlaczego widownia kocha takie kino?

Na ziemię spada bomba atomowa, po niej druga – na ekranie glob, którego atmosferę przeszywają kreski kolejnych głowic, niczym nitki piekielnego krawca cerującego niewidoczną dziurę. Nuklearne rozbłyski jak sztuczne ognie. Taki jest obraz makro. Chwilę później przez kwadrans ogromny dźwig budowlany demoluje pół ulicy i tuzin samochodów w pościgu za innym samochodem. Taki jest obraz mikro. Przed końcem seansu w dziesiątkach eksplozji realizowanych z iście dziecięcą fascynacją zniszczeniem rozleci się jeszcze kilka budynków, dwa helikoptery, niezliczone pojazdy... To tylko niektóre popisowe sceny „Terminatora 3”, przeboju tego lata.

Wbrew potocznym wyobrażeniom, mody na wielkie wybuchy nie zapoczątkowali Amerykanie, których tradycyjnie obwiniamy o nadmierne hołdowanie ekranowej rozwałce. Fetyszyzacja eksplozji na dobre rozpoczęła się na przełomie lat 60. i 70. za sprawą dumy europejskiej kinematografii, uosobienia filmowego artysty – Michelangela Antonioniego. Nakręcony przez niego w 1970 r. w USA film „Zabriskie Point” kończy się kilkuminutową sekwencją w nieskończoność powtarzanych ekstatycznych ujęć wybuchów. Wysadzana jest willa z obradującymi biznesmenami, telewizor, małe sklepiki z ubraniami – setki odłamków hipnotycznie fruwają w powietrzu w takt improwizowanego rocka. Antonioni, wróg kapitalizmu i amerykanofob, widział w tej sekwencji symbol nieuchronnego rozpadu kapitalistycznego ustroju Stanów Zjednoczonych. Scena tak wbiła się w pamięć, że do dzisiaj cyzelowane ekranowe eksplozje zdają się od niej właśnie wywodzić.

Eksplozje prezentowane w zwolnionym tempie, ekstatycznie, z wielu ujęć, stały się jednym z najczęstszych elementów współczesnego filmu. Gdyby oceniać po repertuarze kinowym, choćby tegorocznym, wyszłoby na to, że ludziom większą przyjemność sprawia wysadzanie się w powietrze niż całowanie.

Polityka 35.2003 (2416) z dnia 30.08.2003; Kultura; s. 60
Reklama