Poranek. Czujesz drętwienie prawej ręki. Jest wyraźnie słabsza od lewej. Za chwilę opada kącik ust. Twarz lekko się wykrzywia, przeszywa ją dziwny grymas. W końcu dzieje się coś zupełnie niezrozumiałego: słyszysz bliską osobę i nie rozumiesz, co do ciebie mówi. Chwilowa niedyspozycja mija jednak sama. Wychodzisz do pracy i w wirze codziennych zajęć szybko o niej zapominasz. A jeśli to coś poważnego? Decydujesz się na wizytę u lekarza. W przychodni jak zwykle kolejka, rejestratorka nie ma czasu na dłuższą konwersację, więc chcąc oszczędzić czas, próbuje cię zbyć: objawy minęły? To na pewno po źle przespanej nocy. Przecież samo przeszło.
Nie tak powinny wyglądać pierwsze godziny pacjenta z udarem mózgu. Nawet takim jak ten – lekkim, przemijającym, po którym nikt nie pada nagle jak rażony piorunem. Choć może to wyglądać na hipochondrię, niepotrzebne zawracanie głowy lekarzom, ostrożność jest konieczna. Może to być bowiem zapowiedź dużego udaru – tak dzieje się w co piątym przypadku. W Polsce co rok dopada on 70 tys. osób. Prawie połowa umiera, bo pomoc przyszła zbyt późno lub nie była właściwa.
– Objawy zatkania tętnicy w mózgu lub wylew krwi na skutek pęknięcia ściany naczynia są rzeczywiście niespecyficzne, nie tak alarmujące jak przy zawale serca – przyznaje prof. Anna Członkowska, kierująca II Kliniką Neurologii warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Od lat, pracując w zarządzie Światowej Organizacji Udarów, zajmuje się leczeniem tej choroby, która – choć potocznie nazywamy ją wylewem – niejedno ma imię. Bo udar udarowi nierówny.
Już pierwsze jego oznaki mogą różnić się u każdego pacjenta: jeden odczuwa nagły silny ból głowy, drugi ma kłopoty z widzeniem, a inni przejściowy niedowład ręki lub nogi.