Archiwum Polityki

Dacza polska

Daczowanie to zdecydowanie najważniejsze weekendowe zajęcie Polaka. Znów w modzie i na fali. Na daczach i daczowiskach harmonijnie egzystują obok siebie różne warstwy i słoje społeczne: niedobitki miejscowych chłopów, inteligenccy emeryci z miasta, nowe warstwy średnie i półśrednie oraz nowy prężny pieniądz. Altanki i budki budowlane stoją w sąsiedztwie wiekowych chałup, przeniesionych tu w kawałkach, a obok wyrastają rezydencje w zachodnim stylu oraz murowane pałace z racji bajkowej ornamentalistyki zwane gargamelami. Polska w pigułce.

Ucieczka z miasta zaczyna się w piątek po południu. Droga to koszmar: tłok, smród spalin, nerwowi trąbią, niecierpliwi wyprzedzają. Na dachach aut rowery, w środku żona, dzieci, psy, czasem teściowie albo zaproszeni na grilla przyjaciele domu. Człowiek już w trakcie podróży popada w zwątpienie, po co cała ta mitręga, jaki jest sens cotygodniowego wędrowania z jednego domu do drugiego. Ale sens jest i to głęboki. Na daczę trzeba jechać z jednego, głównego powodu. Bo się ją ma!

Nikt nie podliczył dokładnie, ile Polacy mają drugich domów, zwanych letnimi. Według badań Głównego Urzędu Statystycznego na każde 100 gospodarstw domowych 1,6 posiada własne domki letniskowe. – Gospodarstw mamy w Polsce prawie 13,5 mln, z rachunku wynika, że Polacy posiadają ponad 210 tys. domów letnich – szybko sumuje rzecznik GUS Marek Łagodziński. Sam jednak przyznaje, że to zaniżona liczba, bo nie obejmuje zarówno siedlisk, na których jako drugie domy stoją obiekty całoroczne, jak i zwykłych altan działkowych, też przecież używanych jako dacze. Dane nie dotyczą też tzw. samowoli budowlanych, domków stawianych bez żadnych zezwoleń i często wbrew prawu. Dlatego ocenia, że daczy jest w Polsce na pewno ponad milion.

Według CBOS (badania z 2002 r.) 10 proc. respondentów przyznawało się do posiadania działki z domkiem letniskowym. Ale już 35 proc. badanych deklarowało w ub.r., że urlop spędzi w domku na własnej działce.

Jedni własnoręcznie konstruują prymitywne baraczki z desek, inni sprowadzają kioski Ruchu z demobilu. Kazimierz R. z Łodzi, emerytowany kolejarz, szarpnął się na stary wagon sypialny. – Kupiłem za grosze. Gorzej było z transportem, toż to cała operacja logistyczna – opowiada. – No, ale wszystko się udało, mieszkamy teraz w sleepingu pod lasem.

Polityka 33.2003 (2414) z dnia 16.08.2003; Raport; s. 3
Reklama