Aby w Polsce orzekać o winie i wymierzać kary (nawet dożywocia), nie trzeba być sędzią. Wystarczy ukończyć podstawówkę, mieć nieskazitelny charakter, 30–65 lat oraz postarać się o poparcie społecznej organizacji, związku zawodowego lub 25 sąsiadów.
W końcu roku kończy się kadencja ławników sądowych. Do końca lipca przyjmowano zgłoszenia kandydatów na kolejną 4-letnią kadencję. Spośród nich władze gmin wybiorą ok. 50 tys. ławników (nie mogą nimi być m.in. pracownicy sądów i prokuratur, policjanci, żołnierze, adwokaci i księża).
W polskim systemie wymiaru sprawiedliwości ławnicy uczestniczą na równi z sędziami zawodowymi i nawet mogą ich przegłosować. Jest to funkcja społeczna, ale niepełniona za darmo. Za czynności w sądzie ławnik otrzymuje tzw. rekompensatę pieniężną (41,69 zł), a jeśli jest osobą pracującą, to równowartość utraconego wynagrodzenia. Zwraca mu się koszty dojazdu i ewentualnego noclegu. Tajemnicą poliszynela jest, że motywację do podejmowania się tego zajęcia dla wielu ławników stanowi możliwość dorobienia sobie w sądzie kilkuset złotych do renty, emerytury, kuroniówki czy zasiłku socjalnego. Ale wybory ławników mają też inny aspekt. Stowarzyszenie Rodzina Polska nawoływało do zgłaszania katolickich kandydatów, a władze gmin, do tego, aby wybierając ławników stawiały na ich chrześcijański światopogląd. Zalecano m.in., aby katoliccy ławnicy, wprowadzając „ducha chrześcijańskiego do sądownictwa”, nie brali udziału w sprawach rozwodowych.