Gwarna ulica zmienia się w pusty zaułek z wylotem na wysypisko. W ciemnościach słychać ujadanie buszujących w śmieciach bezpańskich psów. Trzeszczy radiostacja na plecach jednego z marines.
– Johnson! – drze się radiotelegrafista do dowódcy patrolu. – Właśnie zaatakowano naszą bazę! Moździerzami!
Camp Szczecin
Najgłośniejsza była noc, kiedy do mieszkańców Karbali dotarła wieść o śmierci synów Saddama Husajna w Mosulu. Gazety i telewizja pokazały zmasakrowane twarze paniczów ze szwami po sekcji zwłok. Duchowni zagrzmieli, że pokazując takie okropności Amerykanie znowu naruszyli prawo szariatu. A w świętym mieście Karbala całą noc trwała kanonada radości. Setki kilogramów amunicji poszły w niebo.
– Cieszyliśmy się, że reagują na tę wieść radością – mówi kpt. Paweł Zaganiaczyk, oficer prasowy polskiej bazy w Karbali. – Z drugiej strony zdaliśmy sobie sprawę, że w rękach cywilów są całe arsenały broni.
Polscy żołnierze przyjechali do Iraku przed trzema tygodniami. Razem jest ich ponad 300, najwięcej w obozie głównym koalicji – Camp Babilon koło Al-Hilli. Po kilkudziesięciu trafiło do amerykańskich baz w Al-Kut i Karbali. Polacy praktykują u marines i czekają na siły główne, około 2 tys. ludzi, które zaczną ściągać z kraju na początku sierpnia. Miesiąc później przejmą zarządzanie strefą stabilizacyjną od Pierwszego Kontyngentu Ekspedycyjnego Marines.
Obóz w Karbali od trzech tygodni nazywa się Camp Szczecin. Żołnierze zajęli piętro nieczynnego od 10 lat hotelu Karbala. Na parterze mieszkają marines. Twardziele, oceniają ich Polacy, są w hotelu od dawna i nawet nie pomyśleli o naprawieniu sieci elektrycznej.