Czarne chmury zawisły nad festiwalem mającym uświetnić obchody 70 rocznicy urodzin Krzysztofa Pendereckiego. Festiwalowe przygotowania wywołały poważny konflikt, między stronami trwa ostra wymiana oświadczeń, zmierzających do obarczenia przeciwnika wyłączną winą za fiasko jubileuszu. Małżonka kompozytora (jednocześnie dyrektor artystyczny przedsięwzięcia) poinformowała, że wycofuje się z imprezy porażona brakiem kompetencji mających współpracować z nią urzędników miejskich, zwłaszcza dyrektorki Biura Kraków 2000 (odpowiedzialnej za pozyskanie funduszy). Zawiedziony jest także sam jubilat, który nie wyklucza podjęcia radykalnych kroków. „Jeśli okazuje się, że kogoś nie chcą w Krakowie, to po co na siłę mieszkać w takim mieście. Mnie jest to niepotrzebne. Ja mogę być w Tokio, Paryżu czy Nowym Jorku. Po co mam walczyć z głupimi, durnymi urzędnikami” – wyznał „Rzeczpospolitej”.
Tymczasem dyrektorka Biura Kraków 2000 Agnieszka Gilarska ogłosiła, że prawdziwym powodem fiaska festiwalu jest jego kompletne nieprzygotowanie przez Elżbietę Penderecką. Imprezie brakowało sponsorów, nie podpisano umów z wykonawcami, nie ogłoszono przetargów na hotele i inne usługi. Jednocześnie wstępny koszt imprezy okazał się niezwykle wysoki i wyniósł 2,6 mln zł. Dyrektor Agnieszce Gilarskiej z trudem udało się zapewnić jedynie 1,5 mln zł. To za mało, bo jak twierdzi, Elżbieta Penderecka niestety nie starała się dostosować programu imprezy do realnych możliwości finansowych, działając w myśl zasady: wszystko albo nic. Po wycofaniu się małżonki kompozytora miasto nie wyklucza, że zrobi festiwal samo, za pieniądze, które ma. To pomysł sympatyczny i dość oryginalny. Jubileusz organizowany bez udziału jubilata, a w pewnym sensie nawet wbrew niemu, byłby wydarzeniem, a zarazem niewątpliwym dowodem, chociaż nie bardzo wiadomo na co.