Udział Polski w misji stabilizacyjnej w Iraku nie jest agresją – przekonywał minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński podczas ostatniego przed wakacjami spotkania Międzynarodowego Klubu „Polityki” na Uniwersytecie Wrocławskim. – Agresją było niezrealizowanie przez Saddama Husajna 17 kolejnych rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Na spotkanie poświęcone obecności Polski w Iraku przyszli także Kurdowie i Irakijczycy. Przedstawiciel Zjednoczenia Patriotycznego Kurdystanu chciał wiedzieć, co Polska może dla Kurdów zrobić. – Priorytetem jest zachowanie terytorialnej integralności Iraku – odpowiadał minister.
Irakijczyk, od 5 lat obywatel Polski, pytał, czy dla zabicia Saddama warto było niszczyć kraj, w którym dziś 27 mln ludzi głoduje, nie ma wody ani energii? A może po prostu chodziło o ropę? – To nie był skok na ropę, chodziło o wolność Iraku i bezpieczeństwo regionu – mówił minister. – Polska obecność w Iraku ma na celu przywrócenie do normalności tego, co nie działa normalnie.
Uczestnicy spotkania pytali, ilu Irakijczyków zginęło podczas operacji w Iraku („Liczbę ofiar szacuje się na tysiąc do trzech tysięcy ludzi”), jak długo pozostaną w Iraku polscy żołnierze („Na razie rok, ale ostatecznie zdecyduje tempo zmian politycznych w Iraku”) oraz czy w Iraku naprawdę jest broń masowego rażenia? Jest – odpowiadał min. Szmajdziński. – Saddam nie rozliczył się z sarinu, z kwasu musztardowego, z wąglika. Nie znaleziono ich dotąd dlatego, że poszukiwaniami w kraju, który jest o 1/3 większy od Polski, zajmuje się tylko 100 inspektorów.