Leszek Szewczyk – do niedawna pracownik Instytutu Kultury – tworząc mapy tematyczne do Atlasu Kultury zauważył, że zachowania, fakty i współczesne decyzje, dotyczące szeroko pojętej kultury, po naniesieniu na siatkę gmin odtwarzają historyczne granice.
Badając finansowanie kultury przez gminy, sieć gminnych bibliotek, wykształcenie radnych, odkrywał aktualność nie tylko granic stosunkowo niedawnych zaborów czy Ziem Odzyskanych. Na swoich mapach nieoczekiwanie znajdował linie wyznaczone przez polityczne decyzje i historyczne doświadczenia sięgające kilkuset, a nawet tysiąca lat wstecz. Te niewidoczne granice, których przebiegu miejscowi w większości nie znają, wyznaczone w czasach, których już nikt nie pamięta, zdają się do dziś decydować nie tylko o zamożności czy jakości infrastruktury, ale też między innymi o tym, ile pieniędzy gminy wydają na utrzymanie bibliotek czy jakie jest wykształcenie radnych.
Kiedy Instytut Kultury został rozwiązany, Szewczyk postanowił na własną rękę kontynuować badania. Teraz na siatkę podziału administracyjnego zaczął nanosić dane o frekwencji i preferencjach wyborców. I znów, ilekroć po żmudnych rachunkach jego zapchany danymi komputer wyświetlał kolejny rozkład głosów, na ekranie pojawiały się linie jakichś historycznych podziałów sięgających często głęboko w czasy przedrozbiorowe, aż po monarchię Piastów albo nawet dalej, bo do epoki dymarek, których wschodnia granica biegła wzdłuż linii Wisły mniej więcej tak, jak dziś biegnie granica między Podkarpaciem a woj. świętokrzyskim oraz między elektoratami Aleksandra Kwaśniewskiego i Mariana Krzaklewskiego.
Na pierwszy rzut oka wyglądało to fantastycznie i niemal niewiarygodnie. Dwadzieścia lat temu pewnie wyśmiano by kogoś, kto by utrzymywał, że decyzje podjęte przez monarchów wiele lat temu mogą decydować o naszych decyzjach.