Archiwum Polityki

Wszystko dla jaja

Graniem w rugby nie można w Polsce zarobić na życie. Ale ten sport daje zawodnikom niezły posag. Zostają bramkarzami w dyskotekach i ochroniarzami, grają za granicą, zakładają firmy, pracują na uczelniach. Tyle że niektórych z nich szuka potem policja.

Mateusz Jaszczuk, 31 lat, właściciel Biura Ochrony Pogoń, gracz Skry Warszawa, trzyma na ścianie gabinetu dyplomy za dobrze wykonywaną pracę, portret prezydenta z autografem i zdjęcie swojej dawnej drużyny AZS AWF. Wylicza dotykając główek kolegów na zdjęciu: – Ten handluje lekami, a ten warzywami. Ten odpowiada za ochronę nowego hotelu w centrum. Ten pracuje w firmie windykacyjnej, ale takiej normalnej. Jeden jest w legii cudzoziemskiej, dalej gra tam w rugby.

Oprócz tego jest kolega w radzie zarządu powiatu i doktor chemii, który szuka szczepionki na AIDS. Kilku trafiło do Biura Ochrony Rządu. Prawie każdy dorabiał kiedyś na bramce.

Zgrani

AWF najmował rugbistów do ochrony juwenaliów. Rugbistów, a nie bokserów lub karateków, woleli również właściciele klubów i dyskotek. – Bo bokser to indywidualista – mówi Jaszczuk. – A rugbiści są zgrani.

Zgrani rugbiści szli razem w miasto, pili piwo, byli głośni i wyglądali groźnie. Mieli błogą świadomość, że nikt im nie podskoczy. Nie ma co ukrywać, czasem ktoś przelotnie dostał w twarz, ale taki koloryt. Gracze mówią, że rugby wyrabia szybkość i charakter. Że to chuligańska gra dla dżentelmenów. Wymaga zgolenia głowy na jeża. Taka fryzura upodabnia niektórych zawodników do półświatkowców, ale dzięki niej przeciwnik nie ciągnie za włosy na boisku. Nie ma także za co ciągnąć pijany gość, próbujący wedrzeć się do dyskoteki bez zaproszenia.

To nie jest gra dla grzecznych chłopców – przekonuje Grzegorz Kacała, 35 lat, trener Ogniwa Sopot. – Wielu ludzi kojarzy rugby z grą dla wieśniaków, polegającą na biegu z piłką pod pachą i dzieleniu piąch.

Polityka 24.2003 (2405) z dnia 14.06.2003; Na własne oczy; s. 100
Reklama