Dla wiceministra Sławomira Dąbrowy z MSZ długość kolejek po wizy przed konsulatami jest wskaźnikiem atrakcyjności danego państwa. Tak jest na całym świecie – tłumaczył niedawno naszym posłom. I skoro dla naszych wschodnich sąsiadów Polska jest „atrakcyjna wyjazdowo”, to kolejek po wizy przed polskimi konsulatami nie da się uniknąć. Ale jeśli nawet takim wskaźnikiem atrakcyjności nasz wiceminister spraw zagranicznych rozgrzesza Amerykanów za kolejki Polaków pod konsulatami USA w Warszawie czy Krakowie, to atrakcyjnością Polski nie powinien usprawiedliwiać przyszłych kolejek pod naszymi konsulatami w Kijowie czy Kaliningradzie.
Czasu na przygotowania było sporo. Ministra spraw zagranicznych do wypowiedzenia starych umów upoważnił jeszcze rząd Jerzego Buzka. Ale od stycznia 2000 r. do jesieni 2001 r. praktycznie nic w tej sprawie nie zrobiono. Nie była znana data naszego wejścia do Unii i nikt nie chciał przedwcześnie sprawą wiz zaogniać stosunków z sąsiadami. Z powodu dziury budżetowej dopiero w 2002 r. wysupłano na ten cel 21,8 mln zł i kolejne 49,2 mln zł w 2003 r. Aż 39 mln zł z tej kwoty pochłoną inwestycje i remonty w placówkach konsularnych.
Konsulat w kawalerce
Z symulacji przeprowadzonych w MSZ wynika, że nasze konsulaty na Wschodzie co roku będą wystawiały 1,0–1,2 mln wiz: na Białorusi – ok. 280 tys., w Rosji – ok. 320 tys. i na Ukrainie – ok. 550 tys. Co dalece odbiega od liczby 25 mln cudzoziemców, którzy w 2001 r. przekroczyli wschodnią granicę. Różnica wynika stąd, że Straż Graniczna notuje liczbę przekroczeń granicy, a nie przekraczających ją osób. Liczbę 25 mln od razu można więc podzielić na pół, bo granicę z reguły przekracza się w jedną i w drugą stronę. Z badań Instytutu Turystyki wynika, że każda osoba przekraczająca w 2002 r.