Archiwum Polityki

Anioł w rynsztoku

Rozmowa z pisarzem i twórcą komiksów Neilem Gaimanem

Czy ma pan jakiś ulubiony sen?

Sen? To ciekawe, nikt mnie nigdy o to nie pytał. Nie wiem, czy to można nazwać ulubionym snem, ale utkwił mi w głowie koszmar, pierwszy, jaki pamiętam. Miałem wtedy chyba pięć lat. Znalazłem się w takim ogromnym domu, gdzie każda kobieta była czarownicą. Niektóre z nich chciały mnie zjeść, ale inne były przyjazne. Nie wiedziałem tylko, które z nich są tymi dobrymi i trzeba się było na różne rzeczy decydować. To było przerażające i bardzo rzeczywiste. A dlaczego właściwie pan o to pyta?

Wydaje mi się, że sen jest jednym z kluczowych pojęć w pana twórczości. Pojawia się w „Sandmanie”, „Amerykańskich bogach”, „Koralinie”...

Część snów przypomina śmieci czy, mówiąc bardziej współcześnie, uszkodzony dysk, gdzie porozrzucane są bez sensu rozmaite kawałki. Ale są też sny, które zmieniają życie, takie, kiedy próbujemy sami powiedzieć sobie coś bardzo ważnego. Taki sen odrzuca wszystko co nieistotne. A jak to się przekłada na twórczość? Najczęściej to co mi się śni, przytaczam w powieści czy opowiadaniu także w formie snu, bo chociaż można czasem wykraść z niego jakiś pomysł, to nigdy nie da się ukraść całej opowieści. Dzieje się tak dlatego, że logika snu i logika życia na jawie są całkiem inne.

Dlaczego tak się dzieje?

Sny mówią o tym, co czujemy. Pewnie każdemu zdarzyła się taka sytuacja, że siedzi się w kuchni przy śniadaniu i mówi: muszę ci opowiedzieć mój sen. I na przykład opowiadamy o tym, że wchodzimy do kuchni, odsuwamy jarzyny i nagle widzimy basen. Nikt nas nie uprzedził o tym, że jest tam basen, więc biegniemy do pokoju, bierzemy kąpielówki, wracamy i zamiast w basenie znajdujemy się w pociągu, więc idziemy wzdłuż tego pociągu i czujemy, że za chwilę zdarzy się coś strasznego, i.

Polityka 21.2003 (2402) z dnia 24.05.2003; Kultura; s. 76
Reklama