Związkowcy nie chcą reformy emerytalnej, a nauczyciele dodatkowo reformy szkolnej, które rządowi premiera Raffarina wydają się konieczne dla zbilansowania rachunków państwa na przyszłość. Jeśli reforma emerytur się nie powiedzie – sam premier będzie musiał odejść na emeryturę.
Niedawno („Cocorico”, POLITYKA 9) pisaliśmy o francuskiej wyjątkowości w polityce zagranicznej, która przejawiła się między innymi w publicznym obsobaczeniu Warszawy za „politykę iracką”. Na tym nie koniec; wyjątkowość przejawia się i w tym, że Francuzi pielęgnują pewien rodzaj socjalizmu i – jak przypomniał na tych łamach nestor francuskiej publicystyki Jean Daniel – zajmują się tym energiczniej niż inni. Francuską służbę zdrowia i ochronę socjalną można zaliczyć do najlepszych na świecie. Poszczególne grupy zawodowe mają wiele przywilejów, w tym i emerytalnych(część z nich, na przykład dla kolejarzy, pochodzi z czasów kotłów węglowych na kolei), a związkowcy żywo reagowali na każdą próbę ich ograniczenia. Hasłem Francji było: „Toujours plus!” (Ciągle więcej!), taki przynajmniej był tytuł (i diagnoza) bestsellera Francois de Closets sprzed 20 lat. Książka była dokładnym opisem tych przywilejów, w tym i korzyści niepieniężnych, poszczególnych zawodów i instytucji: od robotników niewykwalifikowanych po inżynierów w przemyśle kosmicznym, od notariuszy po bankierów i rolników. Wszyscy żądali „ciągle więcej”. Dziś, w dobie dekoniunktury, nie ma już „ciągle więcej”, ale choćby „niczego nie oddamy”.
A przy tym, co nadzwyczajne, gospodarka francuska – w ostatnich latach – wcale nie kulała pod ciężarem obciążeń socjalnych. Zwiększyła się konsumpcja i poziom optymizmu. Mimo „ekstrawaganckich” eksperymentów – jak 35-godzinny tydzień pracy (dla dzielenia się miejscami pracy) – kraj pod rządami socjalistycznego premiera Lionela Jospina osiągał średni wskaźnik wzrostu 3,6 proc.