Archiwum Polityki

Dom zjadany przez osła

Rozmowa z doc. Romualdem Dylewskim, urbanistą Bagdadu

Jak się pan czuł oglądając w telewizji bombardowany Bagdad?

Nie pałałem sympatią do Saddama Husajna, patrzyłem z nadzieją na szansę uzdrowienia tego umęczonego kraju. Czułem się jednak nieswojo. Nie tylko dlatego, że związany byłem z Bagdadem, z małymi przerwami, przez dziesięć lat, ale i dlatego, że obecny kształt stolicy Iraku w dużym stopniu zrodził się na deskach kreślarskich zespołu polskich urbanistów, którym kierowałem. Patrzyłem na plany miasta z zaznaczonymi punktami bombardowań i uświadamiałem sobie, że taki układ miasta zaplanowaliśmy przed około 30 laty, gdy liczyło ono jeszcze nie pięć, a półtora miliona mieszkańców.

Co właściwie pan tam robił?

Polski zespół Miastoprojekty Kraków wygrał międzynarodowy przetarg ogłoszony przez iracki rząd. To były lata 60., a więc czasy, gdy nasza urbanistyka była powszechnie ceniona w świecie. W pierwszym etapie mieliśmy opracować koncepcję Bagdadu, czyli przygotować dokładny plan miasta, a w drugim – zaplanować szczegółowo nowe dzielnice. Poza tym przygotowaliśmy Irakijczykom ustawę o planowaniu przestrzennym oraz kodyfikację adresów.

Inwentaryzować wielkie arabskie miasto... To chyba dość karkołomne zadanie.

Nawet pan sobie nie wyobraża, jak karkołomne. Wyjeżdżałem do Iraku jako człowiek jeszcze dość młody, a o kraju miałem tylko takie pojęcie, jakie sobie wyrobiłem na podstawie noty z encyklopedii. Na początku więc załamałem się, gdy dostrzegłem i pojąłem kontrast między wielką tradycją kultury irackiej a wymogami współczesnej cywilizacji. Ponadto na dobrą sprawę nie wiadomo było, ilu Bagdad ma mieszkańców. Praktycznie nie było też ulic w naszym, europejskim tego słowa znaczeniu.

W telewizyjnych migawkach widziałem piękne, nowoczesne, szerokie aleje.

Polityka 23.2003 (2404) z dnia 07.06.2003; Kultura; s. 68
Reklama