Mimo lata obowiązki zawodowe każą mi się przemieszczać z jednego miejsca na drugie, co – patrząc z boku – należy traktować jako oznakę, że moje sprawy źle się mają. Człowiek, który ma poczucie stabilizacji zawodowej, z łatwością znajduje czas na odpoczynek, a tymczasem, jak pisałem nie tak dawno, stabilizacja bywa niebezpieczna i ja sam, za sprawą kryzysu na naszym rynku filmowym, miotam się przede wszystkim szukając koprodukcji czy też jakichś zajęć za granicą. Wygląda na to, że następne prace będę zmuszony robić z dala od kraju, oczekując, aż u nas główny finansista przedsięwzięć filmowych zacznie się znowu angażować, tak jak to robił w trakcie ostatnich kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat, podobnie zresztą jak wszystkie publiczne i prywatne telewizje w zachodniej Europie.
Jeżdżąc po Europie często spotykam młodych, wykładając im zręby sztuki filmowej na tyle, na ile sztuki w ogóle można nauczać. Średniowieczna idea mistrza i terminatorów spełnia się tylko cząstkowo tam, gdzie studenci mogą uczestniczyć w naszej pracy na planie. O pracę tę coraz trudniej, a jej charakter utrudnia przekazywanie wiedzy. W trakcie zdjęć do filmu działamy dziś w pośpiechu, ponaglani małym budżetem (czas to pieniądz) i w efekcie to, co mogłem oferować dawniej mym studentom, jest już niezwykle trudne.
Podobnie jak kręcenie filmów, które jest u nas w kraju zjawiskiem coraz rzadszym. Dlatego jeżdżę po świecie spotykać studentów tam, gdzie mnie ktoś zaprosi. Ostatnio znowu trafiłem do Wilna. Piszę znowu, bo byłem tu dosyć niedawno, pokazując me ostatnie filmy, teraz natomiast spotykam się z filmowcami z całej Europy na obozie, który został poświęcony scenariuszom.