Archiwum Polityki

Wydrzeć Michnikowi polską duszę

Maciej Rybiński był jednym z felietonistów. Teraz może już zaliczać się, wedle określenia Jarosława Kaczyńskiego, do „publicystycznej szpicy”. W czołówkowym artykule „Dziennika” triumfalnie, niczym prawodawca, obwieścił początek nowej epoki, czyli „Koniec Polski Kiszczaka i Michnika”.

W podobnym duchu wypowiadali się wprawdzie Cezary Michalski, Robert Krasowski, Michał Karnowski, Rafał Ziemkiewicz, Ryszard Legutko i wielu innych autorów „Dziennika”, „Rzeczpospolitej”, „Faktu” czy „Wprost”. Jednak właśnie tekst Rybińskiego – od tytułu aż po ostatnią kropkę – uznać można za wykładnię zgoła kanoniczną.

Okazuje się, że od roku 1989 żyliśmy w „ubeckim skansenie” kłamstw, stworzonym i despotycznie zarządzanym przez „Arcykapłana antylustracyjnego Kościoła”; ów „sprawujący władzę nad III RP”, „zamykający wszystkim usta”, w dodatku niedokształcony tyran nie tylko „nie otwierał nas na zachodnią demokrację, ale od niej izolował”. Cały ten monstrualny gmach runął „w jedną noc”, obalony przez dobrego Benedykta XVI, który wreszcie wywiódł nas z domu niewoli. Klucze do tego więzienia prawdy, myśli i woli dzierżył przez lat 17 Adam Michnik (wraz z nieodstępnym Czesławem Kiszczakiem).

Streszczony tu wywód to wbrew pozorom nie majaczenie czy przejściowe oszołomienie, wywołane tumultem w katedrze św. Jana. Niech nikogo nie zwiodą retoryczny ferwor i pasja. Rybiński pisze chłodno, w pełni władz umysłowych. Dopiero teraz – oznajmia – stoimy „w przededniu prawdziwej rewolucji moralnej”, która przywróci „prawdę i właściwą hierarchię wartości”.

Tę moralną rewolucję bracia Kaczyńscy zapowiadali od dawna. Jak wygląda w praktyce – widać gołym okiem. Być może wynika to z nieudolności, ale tekst Rybińskiego zawiera zaskakującą demaskację. Autor, obwiniając Michnika o wszystko, dopisuje mu też do rachunku „legion ponurych kreatur na wysokich stanowiskach w administracji i gospodarce”.

Polityka 3.2007 (2588) z dnia 20.01.2007; Kraj; s. 28
Reklama