W Łodzi pacjent Wincenty B. w ciężkim stanie wożony był karetką przez kilka godzin, bo nie chciały go przyjąć cztery kolejne szpitale, w tym nawet ten, z którego najpierw go wywieziono. Operacja umieszczenia Wincentego B. gdziekolwiek w końcu się udała, pacjent przeżył. Historia ta pokazuje, jak stresująca jest dziś praca lekarza odpowiedzialnego za przyjmowanie chorych do szpitala.
Po pierwsze, lekarz taki musi być uważny, mieć stale oczy i uszy otwarte, bo nigdy nie wie, czy nie wiozą do niego karetką pacjenta w stanie ciężkim, którego on w żadnym razie nie może przyjąć. Po drugie, musi dysponować gruntowną wiedzą medyczną, aby szybko wymyślić rzetelne medyczne uzasadnienie dla decyzji nieprzyjęcia pacjenta w podległej mu placówce (przypadek Wincentego B. pokazuje, że powodem może być zbyt ciężki, zbyt lekki lub nietrzeźwy stan pacjenta).
Można powiedzieć, że dzisiejsza medycyna szpitalna przypomina nowoczesny futbol – liczy się w niej zimna krew, dobry przegląd pola, a przede wszystkim szybkość i skuteczna zagrywka pacjentem. Pacjenta należy odegrać do innej placówki możliwie precyzyjnie i jak mówią fachowcy – „na jeden kontakt”, bez niepotrzebnego zwalniania gry. W ostatecznym rachunku chodzi o to, aby rywala z innej placówki szybkim odegraniem zaskoczyć, lokując chorego miękką wrzutką w lewym górnym rogu izby przyjęć przeciwnika.
Przy obecnym bardzo wyrównanym poziomie gry, żaden szpital nie da sobie łatwo wcisnąć pacjenta, zwłaszcza bezdomnego i nieubezpieczonego. W tej sytuacji gra toczy się często w środku pola (czyli w jadącej karetce), co z pewnością jest korzystne dla grających, ale dla pacjentów nie bardzo. Dlatego chorym doradza się, aby byli zdrowi, a jeśli nie mogą, to żeby przynajmniej ich stan był nie za lekki, nie za ciężki, lecz w sam raz.