Przeszedł pan drogę od rewolty do pochwały demokracji parlamentarnej. Jednak wydarzenia 1968 r. były efektem nieufności do zastanych instytucji demokratycznych, czego wyrazem było hasło „Pod asfaltem jest plaża” – prawdziwe życie jest poza widoczną strukturą. Czy dziś przyznaje pan młodym prawo występowania, jak wy wówczas, z podobnymi hasłami?
Mnie ukształtowała moja historia. A moje dzieci zdobywają własne doświadczenie. Nie jestem dziadkiem-rewolucjonistą, nie doradzam jako czcigodny parlamentarzysta 23-latkom, co mają robić. Ale po rozruchach sprowokowanych w Genui przez antyglobalistów publicznie spierałem się z Joschką Fischerem, zarzucając mu, że krytykując antyglobalistów posługuje się językiem władzy. Uważam, że antyglobaliści mówili w Genui wiele bzdur, ale mieli rację, gdy twierdzili, że świat jest dziś źle ułożony. I zgodnie z mym doświadczeniem życiowym mogę się spierać i z antyglobalistami, i z możnymi tego świata, domagając się, by każda generacja znajdowała pod asfaltem nie tylko własną plażę, ale i własne piekło. Na tym polega debata. Pozostaję więc wierny temu, co robiłem w 1968 r., i ówczesnemu hasłu: „Zabrania się zabraniać”.
O jakie problemy z tych, które pojawiły się na barykadach, może pan dziś walczyć w Parlamencie Europejskim?
O żadne, bo wygraliśmy. Wygraliśmy socjalnie i społecznie. Przegraliśmy politycznie, bo nie ma społeczeństwa rad. Na szczęście. A problemy, przed jakimi stoją nasze społeczeństwa, nie mają nic wspólnego z problemami gaullistowskiego społeczeństwa ’68. Ciągłość zachowała się jedynie w sposobie bycia naszego pokolenia, a nie w treściach politycznych.
A co myśli to pokolenie o wojnie w Iraku i o przemocy?
Ja nigdy nie byłem pacyfistą.