Kiedy kaczce śnią się jabłka, czy to jest dobry sen? Dobry czy niedobry, mniejsza z tym, ale to znaczy, że nadchodzą święta poprzedzone trzepaniem dywanów i lekturą książek kucharskich. Podobno gdzieś na przedmieściach XIX w. ukazała się książka kucharska dla sfer szemranych: ukradnij worek mąki i kopę jaj – tak zaczynał się jeden z przepisów. Skoro jesteśmy w czasach odległych, warto przypomnieć, co na temat świąt pisała Antonina Domańska, autorka „Historii żółtej ciżemki”. Ozdoba krakowskiego towarzystwa pojękiwała lirycznie: „Służbę mam wprawdzie odpowiednio wyuczoną, aleć wszystkiego dojrzyj, przypilnuj, popróbuj sama. Uff! Cóż to za męka! Trochę za dużo już tego... Umęczona we dnie, w nocy spać nie mogę. Męczy mnie swoisty smród, mieszanina woni amoniaku, terpentyny, wosku etc. Nabrałam pewności – to jakiś okrutny cynik wziął odwet za przedświąteczny galimatias i wymyślił banalne: Wesołych Świąt!!!”.
Inaczej zapamiętał sezon na sianko, całusy pod jemiołą i kolędowanie Antoni Słonimski: „W wieczór wigilijny rozpoczynało się parodniowe panowanie nieustającego deseru. Najbardziej pociągające były bakalie i bombonierki z czekoladkami. Na pięknej, lekkiej jak puch bibułce leżały srebrne szczypczyki i widełki podobne do Neptunowego trójzębu. Trójząb ten upodabniał się czasem do wideł diabelskich i przy wykradaniu czekoladek nasuwał niepokojącą myśl o smażeniu się w piekle. Pełna rozkosz nie polegała jednak na samym objadaniu się słodyczami. W święta wolno mi było czytać w łóżku”... Jakże to dziś wszystko wygląda inaczej – poczciwe czytanie zastąpiła cywilizacja obrazkowa, nieustającym deserem jest telewizja, gdzie zobaczyć można takie cuda jak posłów łamiących się opłatkiem, chociaż niektórzy do łamania się opłotkiem sposobniejsi.