Archiwum Polityki

Gubernator z Lechistanu

Administrowanie polską strefą w Iraku stanowi większe wyzwanie niż udział w wojnie

George Bush w przemówieniu na pokładzie lotniskowca „Abraham Lincoln” ogłosił zwycięstwo USA w operacji irackiej; podziękował amerykańskim żołnierzom, a także innym krajom, które przysłały wojska – Wielkiej Brytanii, Australii i Polsce. Obalenie dyktatury okazało się zadaniem stosunkowo łatwym, obrońcy reżimu rozpłynęli się gdzieś w terenie, los Saddama Husajna jest podobnie tajemniczy jak wcześniej Osamy ibn Ladena, nie znaleziono też broni masowego rażenia, która miała być głównym zagrożeniem dla świata. Starcie, wprawdzie zwycięskie, doprowadziło jednak do poważnych napięć w stosunkach transatlantyckich i w samej Europie, gdzie większość opinii publicznej pozostaje interwencji przeciwna. Emerytowany generał Jay Garner zwrócił uwagę, że była to „najbardziej miłosierna wojna”, jaką toczono w historii, i podkreślił, że „wszystkie dochody, jakie będą uzyskane z eksploatacji ropy naftowej, powędrują do narodu irackiego na odbudowę i stworzenie rządu”. Ale dziś ocena tej wojny jest niemożliwa, bo będzie zależeć nie tylko od tempa wprowadzenia w Iraku rządów cywilnych, ale też – przede wszystkim – od dalszego rozwoju konfliktu bliskowschodniego. Prezydent USA ostrzegł, że bitwa iracka jest tylko jednym zwycięstwem w ciągle toczącej się wojnie z terroryzmem i zapowiedział, że w samym Iraku czekają sojuszników trudne zadania odbudowy kraju. Jak wiadomo, opracowywane są plany powierzenia Polsce jednej z czterech stref okupacyjnych w Iraku, nazwa oczywiście będzie inna, nie „okupacja”, lecz „stabilizacja” bądź „odbudowa”, jednak trudy i ryzyko – większe niż podczas samej wojny. Dobrze byłoby z góry o tym ryzyku powiedzieć.

Polityka 19.2003 (2400) z dnia 10.05.2003; Komentarze; s. 18
Reklama