Pomysł Trójkąta Weimarskiego datuje się z epoki, kiedy w Polsce żołnierze radzieccy zbierali się do odjazdu, a Warszawa szukała sposobu na zakotwiczenie się w strukturach Zachodu. Właśnie w Weimarze (stąd nazwa) w końcu sierpnia 1991 r. spotkali się ludzie, którzy dziś już z polityki odeszli: Krzysztof Skubiszewski, Hans Dietrich Genscher i Roland Dumas. Było to dla Polski niewątpliwe wyróżnienie, polityczny przyjazny gest: dwa czołowe kraje Europy „prawdziwej”, zachodniej, wraz z Polakami podkreślały, że cała trójka „ponosi szczególną odpowiedzialność za budowę europejskich struktur sąsiedztwa”, a wspólne oświadczenie stanowiło „symboliczny element powrotu Polski do rodziny europejskich krajów demokratycznych”. Potem Polska chciała budować swą przyszłość na Trójkącie i premier Jerzy Buzek w swym exposé nazwał współpracę między Warszawą, Bonn (stolica była jeszcze w Bonn!) i Paryżem – kręgosłupem Europy. Dziś jasno widać, że w takim entuzjastycznym podejściu było zbyt wiele naiwności prowincjusza.
„Trzeba od razu podkreślić, że Trójkąt Weimarski łączy partnerów nierównych” – z brutalną szczerością pisze w „Przeglądzie Środkowoeuropejskim” Franciszek Draus, ekspert do spraw europejskich w zarządzie koncernu Mannesmann w Düsseldorfie. Francja i Niemcy, niekiedy razem, niekiedy osobno, pretendują do odgrywania wiodącej roli w polityce europejskiej, zaś Polska mimo swej terytorialnej i demograficznej wielkości jest aktorem politycznym raczej słabym. Może dlatego ani Berlin, ani zwłaszcza Paryż nie są tymi spotkaniami tak zainteresowane. – Moje ostatnie spotkanie w tym składzie – przypomina minister spraw zagranicz-nych Włodzimierz Cimoszewicz – miało miejsce, kiedy odchodził poprzednik obecnego ministra, a więc dość dawno.