Archiwum Polityki

Wolę nadwrażliwą policję

Profesor Wiktor Osiatyński ma świętą rację mówiąc [„Zero pobłażania”, POLITYKA 5, dot. walki z przestępczością – red.], że „nie ma nic szkodliwszego niż pojęcie znikomej szkodliwości społecznej przestępstwa”. A ta „znikomość” zagościła u nas na dobre. To już nie tylko strata 100 zł jest nieszkodliwa. Dla większości naszego społeczeństwa nieszkodliwe jest wypicie truskawkowego winka na ławce przy szkole, łamanie drzewek w parku, wysikanie się za kioskiem Ruchu, a dla polskich filmowców zupełnie niegroźna jest korupcja. Co z tego, że Lew Rywin proponował łapówkę, skoro zasłużył się dla kultury? (...)

Otóż to z tego, że nie ma znaczenia, czy się zasłużył, czy nie. W zeszłym roku syn moich znajomych brał udział w święcie małego miasteczka Cotati w północnej Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Spotkał tam swojego kolegę z podstawówki, którego nie widział ponad dziesięć lat. Z radości rzucili się na siebie tak niefortunnie, że stracili równowagę lądując na stojącym obok koszu na śmieci. Kosz się przewrócił, oni również.

Nie zdążyli się pozbierać, gdy obaj mieli na rękach kajdanki i prowadzeni byli do policyjnego radiowozu. Sędzia wymierzył im karę odbycia specjalnego kursu kontrolowania emocji. W razie niezastosowania się do niej wyrok zamieniony zostałby na trzy dni więzienia. Przesada? Przecież nic się nie stało. Jednak dzięki takiej „nadwrażliwości” lokalnej policji w kalifornijskiej miejscowości Cotati nie giną radia z otwartych samochodów (!), dzieci bezpiecznie bawią się na miejskich trawnikach (czystych – poradzono sobie również z właścicielami czworonogów), a wieczorem jest miło i przyjemnie.

Polityka 19.2003 (2400) z dnia 10.05.2003; Listy; s. 82
Reklama