A właściwie runęły podwójne zasieki z drutu kolczastego, które podzieliły wyspę 29 lat temu. Nieoczekiwaną decyzję strony tureckiej o otwarciu granicy strona grecka początkowo potraktowała z niechęcią i nieufnością. Cypryjscy Grecy nie uznają władz wyłonionych przez cypryjskich Turków, a więc – w pierwszym odruchu – odmówili im także prawa do ogłoszenia takiej decyzji. Niektóre media wzywały nawet, aby w geście patriotycznym zbojkotować otwarcie granic. Na szczęście sprawy w swoje ręce wzięli zwykli obywatele, którzy spontanicznie ruszyli w odwiedziny: cypryjscy Grecy – samochodami, Turcy – na piechotę, bowiem strona grecka nie uznaje ich praw jazdy. Wbrew wszelkim obawom, klimat spotkań po latach jest niezwykle życzliwy, towarzyszyło im wiele łez i entuzjazmu.
Czy to oznacza, że Cypr zjednoczy się samorzutnie? Niekoniecznie. Kiedy minie euforia, mogą zacząć się schody: kwestie własności, porzuconego mienia, odszkodowań, przesiedleń i odpowiedzialności karnej za zbrodnie sprzed lat. Dlaczego zatem równie sędziwy co nieustępliwy Rauf Denktasz, przywódca cypryjskich Turków, zdecydował się na tak dramatyczną decyzję, skoro jeszcze niedawno odrzucił całkiem rozsądny plan zjednoczenia wyspy przygotowany przez ONZ? Pewnie właśnie dlatego: presja społeczna, aby zakończyć absurdalny podział wyspy i katastrofalną w skutkach izolację tureckiej części, była tak wielka, że trudno ją było na dłuższą metę opanować. Miękła też w sprawie zjednoczenia Ankara. Właściwie już tylko armia broni tej zdobyczy. Nie bez znaczenia jest też aspekt osobisty: niebywała frajda Denktasza, że po raz pierwszy w życiu podjął decyzję, do której zastosowali się Grecy po drugiej stronie zasieków.