Archiwum Polityki

W szponach telegrafonu

Za kilka dni minie zapomniana, a jakże znacząca w dziejach, rocznica wyprodukowania przez American Telegraphone CO. w Springfield w stanie Massachusetts, pierwszego telegrafonu podług patentu duńskiego fizyka i elektrotechnika Valdemara Poulsena (1869–1942). Czym był telegrafon? Ni mniej, ni więcej – praojcem automatycznej sekretarki. Był ten antenat dosyć jeszcze jednostronny. Mógł bowiem albo zarejestrować wiadomość, albo ją nadać. Jedno albo drugie. Dzwoniąc pod dysponujący telegrafonem numer mogliśmy więc albo usłyszeć, np.: „Tutaj redakcja tygodnika »Polityka«. Obchodzimy właśnie jubileusz pięćsetnego felietonu Ludwika Stommy na naszych łamach (ten jest 497 – przyp. LS). Proszę zadzwonić jutro”, albo natknąć się na martwą ciszę, która oznaczała, że można nagrać informację, choć oczywiście równie dobrze znaczyć mogła, że nie uzyskaliśmy połączenia. Dotkliwą tę niedoskonałość wyeliminowała dopiero w 1943 r. (kolejna rocznica, chociaż mniej okrągła i nie majowa, ale wrześniowa) szwajcarska firma z Oerlikonu Buhrle Co. Nazywało się to ipsofon, mogło gadać i rejestrować gadanie, miało jednak wymiary 96x71x32 cm i ważyło 150 kg. Zasadnicze sprawy koncepcyjne zostały jednak odfajkowane. Od tej chwili chodziło już tylko o udoskonalanie i miniaturyzowanie aparatu, co poszło szybko. Jeszcze do lat osiemdziesiątych był reponder (tak to się dzisiaj zwie uczenie) osobnym pudełkiem obok telefonu, w którym wymieniało się nagraną taśmę. Dzisiaj jest już automatyczna sekretarka elementem wbudowanym w każdy telefon, zarówno stacjonarny jak i komórkowy. Łączymy się i słyszymy: „Dodzwoniliście się państwo do Jana Nowaka. Chwilowo nie ma mnie w domu. Proszę zostawić wiadomość.

Polityka 18.2003 (2399) z dnia 03.05.2003; Stomma; s. 98
Reklama