(...) Zespół prezydenckich ekspertów opowiada się za tym, aby czas telewizyjny i radiowy podzielić pół na pół – tyle samo dla zwolenników, ile dla przeciwników. Nie jest jednak jasne, kto tę kampanię ma prowadzić, czy jej ciężar powinny wziąć na siebie partie polityczne, czy komitety wyborcze startujące w ostatnich wyborach parlamentarnych, na przykład te, które przekroczyły 3 proc. głosów w skali kraju i uzyskały prawo do finansowania z budżetu. Jak jednak ten czas wówczas dzielić, dlaczego nie dopuścić do niego stowarzyszeń, organizacji pozarządowych, związków zawodowych – zwłaszcza w czasie, gdy partie polityczne cieszą się dość ograniczonym zaufaniem społecznym? Bardzo trudno będzie znaleźć tu klucz, który wszystkich zadowoli. Prezydenccy eksperci takiego klucza na razie nie znaleźli. Wydaje się zresztą, że musi on być wynikiem szerszej ugody sił politycznych, najprostszym zaś rozwiązaniem byłoby skupianie sił: zwolennicy powołują jeden wspólny komitet (narodowy, obywatelski, społeczny), przeciwnicy drugi. Inicjatywa może wyjść ze strony partii politycznych, ale taka idea wymaga od wszystkich polityków samoograniczenia, dopuszczenia środowisk pozapolitycznych. Tymczasem łatwo można przewidzieć, że kampanię referendalną partie będą chciały wykorzystać dla promocji samych siebie i swoich liderów. Bezpłatny wstęp na wizję jest w polskiej polityce wartością najbardziej pożądaną. Będzie się więc o co spierać nie tylko w trakcie kampanii poprzedzającej referendum, ale także o samą instytucję referendum.(...)
Polityka 30/2002