(...) Obowiązująca obecnie ustawa o referendum pochodzi z 1995 r. i przygotowywana była głównie na okoliczność referendum konstytucyjnego. Nie rozstrzyga więc części problemów, które pojawiły się w nowej konstytucji, zwłaszcza zaś problemów związanych z ratyfikacją traktatów międzynarodowych, które (w myśl art. 90 konstytucji) mogą być ratyfikowane przez prezydenta za zgodą Sejmu i Senatu (w obu izbach potrzeba do tego aż dwóch trzecich głosów) albo po przeprowadzeniu referendum.
Zmianą ustawy o referendum zajmuje się obecnie powołany przez prezydenta RP zespół prawników, kierowany przez prof. Piotra Winczorka. Pierwszy etap prac został właśnie zakończony jednomyślną decyzją: trzeba napisać nową ustawę, a nie zmieniać istniejącą. Zadecydowano także, że projekt musi mieścić się w ramach obowiązującej konstytucji, a nie kusić propozycjami, które będą wymagały zmiany ustawy zasadniczej. Tym samym staje się jasne, że referendum będzie wiążące, jeżeli weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania (...), a prawo do ogłoszenia referendum przysługuje Sejmowi lub prezydentowi za zgodą Senatu. To są kotwice każdego referendum. Poza nimi jest jednak spore pole dla politycznych sporów i interpretacji. Kwestia pierwsza: kto powinien rozpisać referendum w tak ważnej, wręcz historycznej, sprawie? Inicjatywa należy do Sejmu, który podejmuje uchwałę o trybie wyrażenia zgody na ratyfikację, a więc ostatecznie postanawia, że rezygnuje z drogi ustawy i oddaje rzecz w ręce obywateli. Sejm może jednocześnie podjąć decyzję o ogłoszeniu referendum. W tym miejscu prawo miesza się z polityką, pojawia się bowiem pytanie: czy Sejm nie powinien być bardziej powściągliwy i przywilej rozpisania referendum powierzyć jednak prezydentowi jako głowie państwa, naturalnemu patronowi przystąpienia do UE?