(...) Ktokolwiek podróżował po Europie (lub przeglądał Eurokoszyk „Polityki”), wie, że Polska jest krajem tanim. Podstawowe artykuły „koszyka” – chleb, masło, mleko, benzyna – są znacznie tańsze niż na Zachodzie.
Do wyjątków należą towary i usługi droższe – restauracje w dużych miastach (taniej można dobrze zjeść w Paryżu czy na Sycylii niż w Warszawie albo w Poznaniu), piwo (ach, niestety!), rozmowy telefoniczne, bilety lotnicze, dostęp do Internetu. Generalnie jednak Polska jest krajem niskich cen i rodzi się rzeczywiście obawa, że wejście do klubu bogatszego zrodzi ruch cen w górę. Eksperci zgodnie twierdzą, że jednak 1 maja 2004 r. żadnego szoku cenowego nie będzie. – Na poziom cen wpływa wiele czynników: bardziej konkurencyjność gospodarki, gra rynkowa niż członkostwo w takim czy innym klubie – mówi dr Maciej Duszczyk z Komitetu Integracji. Czasem czynniki zupełnie nietypowe, na przykład jakiś towar jest w Polsce na dużą skalę dostarczany przez szarą strefę.
W zasadzie należałoby przewidywać dobre czasy dla konsumentów – zwiększy się konkurencja, a więc ceny towarów powinny spaść. Zwłaszcza tam, gdzie Polska będzie likwidować monopole (powinny się na przykład pojawić tanie linie lotnicze, może też tańsze ubezpieczenia).
Jest i druga tendencja – do wyrównywania poziomów cen, zwłaszcza później, przy wspólnej walucie – euro. – Ale zawsze będzie taniej w Łomży niż w Alicante, tak jak taniej będzie na Marszałkowskiej niż na Polach Elizejskich – mówi dr Andrzej Olechowski, który proponuje dla prognozy cenowej (Polska w Unii) przyjąć prostą, zrozumiałą dla każdego formułę: ceny będzie wyznaczać lokalna, a nie unijna gra podaży i popytu.