(...) Po 1 maja 2004 r. (...) Polacy, a także mieszkańcy dziewięciu innych państw, które zostaną przyjęte do Unii, będą mogli pracować legalnie, bez żadnych ograniczeń i potrzeby starania się o zezwolenie. Na taki gest nie zdobyli się Niemcy, Austriacy ani Francuzi. Dlaczego więc zdecydowali się Brytyjczycy?
Jak się wydaje, największa fala przybyszów z tej części Europy dawno już minęła. Według analityków z Uniwersytetu Kentu w 1990 r. do Wielkiej Brytanii imigrowało 330 tys. mieszkańców z państw postkomunistycznych, ale w 1997 r. imigracja netto wyniosła zaledwie 14 tys. osób. Rozszerzenie Unii Europejskiej zapewne niewiele tu zmieni.
– Doświadczenie nauczyło nas, że otwarcie rynku pracy nie musi oznaczać niekontrolowanego napływu pracowników – mówi Denis MacShane, od października ubiegłego roku minister do spraw Europy. – Wręcz przeciwnie. Kraje, z których przed wejściem do Unii masowo emigrowano, obecnie same przyjmują imigrantów. Wielu Irlandczyków wróciło do swojej ojczyzny. Podobnie stało się z Hiszpanami i Portugalczykami, którzy pracowali we Francji i w Niemczech. Jestem przekonany, że podobnie będzie z państwami Europy Środkowej. Naprawdę nie ma się czego bać.
Denis MacShane uważa, że byłoby naprawdę błędem, aby wolnemu przepływowi kapitału, produktów i usług nie towarzyszył wolny ruch siły roboczej. (...). Mówi o sobie: „Jestem socjalistą”, co – jak podkreśla – oznacza solidarność z tymi, którym nie z ich winy wiedzie się gorzej.Ta solidarność jest dobrze skalkulowana. Ci, którzy decydują się na stałą lub czasową emigrację, to najczęściej młodzi, ambitni, dość dobrze wykształceni mężczyźni. Często przyjmują prace poniżej swoich kwalifikacji za wynagrodzenie, którego nie chcą zaakceptować inni.