Prawie 1500 bibliotek i ich filii ubyło w Polsce po 1989 r. („Biblioteki publiczne w liczbach” – wyd. Biblioteka Narodowa). Czy grozi nam wtórny analfabetyzm? Michał Jagiełło, dyrektor Biblioteki Narodowej, przewodniczący Krajowej Rady Bibliotecznej:
– Wszystko wskazuje na to, że dalszego upustu krwi – bo sieć biblioteczną uważam za krwiobieg kultury – nie będzie. Rzeczywiście, liczba bibliotek zmalała do 8849 z 10 313 w 1989 r., ale warto zwrócić uwagę na niuanse tego procesu. Po powstaniu samorządów lokalnych gminy zaczęły szukać rezerw finansowych i wiele filii, zwłaszcza na wsi, padło ofiarą krótkowzrocznego pojmowania oszczędności. Nikt nie wsadzi wójta do kozy za to, że zlikwidował bibliotekę, chyba że byłaby jedyną placówką w gminie – wówczas wojewoda może żądać wyjaśnień. Znam jednak gminy, które zracjonalizowały sieć biblioteczną. W małym mieście, gdzie była jedna biblioteka główna i pięć filialnych, ograniczono liczbę filii do trzech, poprawiając zdecydowanie warunki lokalowe i uzupełniając księgozbiór. Nie należy też zapominać o nowych, imponujących książnicach, jakie powstały w minionej dekadzie, np. Biblioteka Śląska w Katowicach, Narodowa w Warszawie, Miejska w Bełchatowie oraz wiele uczelnianych.
Bibliotek już nie ubywa, ale jest inny dramatyczny problem: z roku na rok maleje liczba nowych książek, które tam trafiają. W krajach skandynawskich, będących wzorem dbałości o dostęp do kultury, przyjęto zasadę, że rocznie powinno przybywać w bibliotekach 35–40 książek na stu mieszkańców. U nas w ostatnich latach ten wskaźnik wynosi 5,4 – to prawdziwa katastrofa.
Złożyliśmy w Ministerstwie Kultury propozycję nowelizacji ustawy o bibliotekach. Postulujemy, aby corocznie budżet państwa przeznaczał 20 mln zł na programy realizowane w sieci bibliotek publicznych, głównie na zakupy nowości wydawniczych i konserwację zasobów.