Wojna iracka toczy się nie tylko na pustynnych frontach, ale również, a może przede wszystkim, w mediach. Jest to banał i oczywistość. Na początek przypomnę więc, przypomnę – bo kiedyś już o tym pisałem – zdarzenie zawierające lekcję równie oczywistą, choć zważywszy wpływ telewizji na oglądaczy nie wiem, czy przez wszystkich odrobioną. Kręciliśmy oto z Jarkiem Sypniewskim film w Detmold, stolicy księstwa Lippe, ślicznym niemieckim miasteczku sterylnej czystości, mieniącym się różowymi kwiatkami spływającymi z parapetów na odmalowane belkowania pruskiego muru starych kamieniczek. W pewnej chwili podeszła do nas starszawa, ale całkiem jeszcze fertyczna paniusia. Przeczytała napis „Telewizja Polska” na kamerze i nagle, podniesionym głosem, wygłosiła agresywny spicz, co sądzi o Polakach, Polakach w Niemczech w szczególności, a polskości ziem zachodnich na dodatek. Słownictwo miała wiecowe, a sądziła nie najlepiej.
Jarkiem zatrzęsło. Spojrzał takim wzrokiem, że baba czegoś nagle speszona szybko odeszła. – Tak? – wycedził. To chodźmy, sfilmujemy wszystkie psie gówna, śmieci na zapleczu, znajdziemy nawet jakąś ruderę i pokażemy, jaki jest Detmold... I mógłby to spokojnie zrobić. Właściwie nie byłoby oszustwa. I gówno byłoby autentycznie detmoldzkie, i śmietnik z ewentualną ruderą. Przy mistrzostwie Jarka wszystko trzymałoby się kupy w obu tego słowa sensach. Po prostu subiektywne spojrzenie na miasto.
Są to oczywiście dziecięce igraszki. Opozycja rumuńska wyciągnęła, jak pamiętamy, trupy z kostnicy w Timisoarze i sfilmowała w rowie jako ofiary zbirów Ceaucescu. Zdjęcia poszły w świat i wzbudziły grozę. Tyle o wiarygodności obrazu.