Archiwum Polityki

Wejść do głowy i wrócić

Rozmowa ze Spike’em Jonze, amerykańskim reżyserem filmowym, twórcą „Adaptacji”

Debiutancka komedia „Być jak John Malkovich” o znanym aktorze, którego mózg jest nawiedzany i kontrolowany przez różne osoby, i drugi pański film „Adaptacja”, o wziętym scenarzyście przeżywającym okres niemocy twórczej, zdobyły w sumie aż 7 oscarowych nominacji oraz dziesiątki innych wyróżnień. Co przesądziło o ich sukcesie?

Nie wiem. Sam jestem tym zdziwiony. Po obejrzeniu filmów widzowie są na ogół lekko zdezorientowani. Czują się rozbawieni, a jednocześnie odczuwają niepokój, czy wszystko zrozumieli. To chyba lepiej, niż gdyby mieli natychmiast o nich zapomnieć. Filmy nie mają linearnej fabuły, przedstawiają wyimaginowany świat, będący raczej projekcją świadomości osób, o których opowiadam, niż „obiektywnym” zapisem wydarzeń. Być może tym, co się podoba najbardziej, jest dystans, z jakim bohaterowie traktują samych siebie. Chociaż miewają rozmaite fobie, są neurotykami, stawiają jednak poważne pytania.

„Być jak John Malkovich” ośmiesza kult gwiazd. Film można odczytać również jako subtelny żart na temat ról, jakie człowiek odgrywa, oraz na temat wyborów miłosnych: kochamy drugiego człowieka za to, kim jest, czy tylko za wyobrażenie, które sami stwarzamy. Jaki jest sens „Adaptacji”?

Podobny. Centralną postacią jest znerwicowany scenarzysta, który podpisał kontrakt na adaptację popularno-naukowej książki „Złodziej orchidei”, i który nie wie, jak się za nią zabrać. Jego brat bliźniak, dzielący z nim pokój, jest także utalentowanym scenarzystą, tyle że pozbawionym artystycznych ambicji. Pisze horrory i inne sztampowe teksty, które natychmiast znajdują uznanie w oczach hollywoodzkich ekspertów. Obaj panowie żyją w odmiennych światach, choć czasami, na prośbę bardziej zakompleksionego, zamieniają się rolami.

Polityka 17.2003 (2398) z dnia 26.04.2003; Kultura; s. 64
Reklama