Archiwum Polityki

Tomik w Wuelu

Byłem w Krakowie na jubileuszu pięćdziesięciolecia Wydawnictwa Literackiego zwanego powszechnie Wuelem i pobyt ten wywołał we mnie lawinę wspomnień. Jak wszystkie moje lawiny jest ona raczej postna, mało ruchawa i umiarkowanie masywna, toteż żadnego stanu zagrożenia nie ogłaszam, ogłaszam jedynie, co pamiętam.

Fraza: „tomik w Wuelu” czy ściślej: „wydać tomik w Wuelu” była jedną z elementarnych fraz mojej młodości. Zaczynały się lata siedemdziesiąte, studiowałem polo-nistykę, marzyłem o literaturze, trawiły mnie wyniszczające gorączki pisarskie, obracający się w ruinę Kraków przygniatały żółtawe masy upalnego powietrza, czas stał w miejscu, wyobrażałem sobie, że ruszy z miejsca, kiedy wreszcie wydam tomik w Wuelu.

Wydanie tomiku w Wuelu było wtedy podstawową kategorią, wedle której dzieliła się ludzkość. Ludzkość mianowicie dzieliła się na tych, co od lat wydają tomiki w Wuelu (tacy to byli np. klasycy jak Zechenter, Skoneczny czy Śliwiak), na tych, co właśnie wydali swe pierwsze tomiki w Wuelu (np. Kornhauser, Zagajewski), na tych, co niebawem wydadzą tomiki w Wuelu, na tych, co niebawem złożą tomiki w Wuelu, na tych, co jak wreszcie złożą swoje teksty w tomik, złożą ten tomik w Wuelu i na tych (zdecydowana to była większość ludzkości), co niejasno marzą o wydaniu tomiku w Wuelu.

Moje marzenie było: wydać w Wuelu tomik prozy. Pisałem wtedy amorficzny utwór pt. „Masy upalnego powietrza”, co dzień liczyłem zapisane kartki, praca szła ospale, wciąż miałem za mało rozdziałów, żeby złożyć z tych rozdziałów

nawet niewielki tomik prozy, dążyłem zaciekle do setnej strony maszynopisu, ale ta setna strona była niedościgła i widmowa jak fatamorgana na horyzoncie.

Polityka 17.2003 (2398) z dnia 26.04.2003; Pilch; s. 92
Reklama