Archiwum Polityki

Salon odrzuconych

Zmienia się ton, którym Europa mówi o Ameryce

Petersburski szczyt „koalicji niechętnych” – Francji, Niemiec i Rosji – trudno uznać za początek odwilży w stosunkach tej trójki z Waszyngtonem. Rany po obu stronach są jeszcze zbyt świeże i pomimo pojednawczych gestów daleko do przesilenia. Trójkąt petersburski, złośliwie nazwany przez Anglików Salonem Odrzuconych (a przez moskiewskie gazety – „spotkaniem dekowników”), ma jeden postulat: niech Amerykanie dopuszczą do politycznej i gospodarczej odbudowy Iraku Narody Zjednoczone. To dobry pomysł. Nawet najważniejszy dziś europejski sojusznik USA, Wielka Brytania, nalega na to samo. Kłopot w tym, że Amerykanie nie wiedzą, o co naprawdę chodzi petersburskiej Europie: o przyszłość Iraku czy o osłabienie Ameryki? Dlatego ekipa prezydenta Busha nie spieszy się ze spełnieniem postulatu „niechętnych”. Wszystko wskazuje, że to Waszyngton wybierze moment, w którym zaprosi ONZ do współpracy w Iraku, tak jak wybrał moment, w którym koalicja zaatakowała reżim Saddama. ONZ wejdzie do gry dopiero wtedy, gdy koalicja uzna, że nie zagrozi to owocom i celom jej zwycięstwa. Tego przeciągania liny nie można jednak uprawiać w nieskończoność. Dostrzega to europejska opinia publiczna i prasa. Jej ton zmienia się nawet w bastionie pacyfizmu – Niemczech. „Berliner Zeitung” ogłasza na przykład: Bush miał rację. Nie znaczy to, że antywojenna Europa obłudnie zmienia front, lecz raczej że najczarniejsze scenariusze irackie po prostu się nie sprawdziły i trzeba z tego wyciągać wnioski polityczne. Prezydent Chirac i kanclerz Schröder muszą się liczyć z faktami. A fakty są takie, że Bush i Blair wygrali pierwszą rundę w Iraku i na Bliskim Wschodzie i trzymają dziś w ręku prawie wszystkie karty. Po drugie, Unia Europejska wyszła z konfrontacji irackiej rozbita.

Polityka 16.2003 (2397) z dnia 19.04.2003; Komentarze; s. 21
Reklama