Debiut” to taki inny „Idol”. W „Idolu” jurorzy i publiczność wybierali talent muzyczny, w „Debiucie” – aktorski (do telenoweli). „Idol” odniósł sukces, czy „Debiut” odniesie – to się dopiero okaże. Tymczasem – piszę w połowie emisji – jest nie najlepiej, bo w tej samej porze TVN nadaje program o Wiśniewskim z „Ich Troje”. Wiśniewski kąpie dziecko, sznuruje buty, układa się do snu obok żony, w pięknej wypożyczonej willi z basenem.
Miliony telewidzów wolą oglądać Wiśniewskiego.
Żeby zmienić życie
Przyjęłam zaproszenie, bo doszłam do wniosku, że nie należy uciekać przed światem, w którego samym środku – chcąc, nie chcąc – tkwimy. Jeśli chce się funkcjonować w społeczeństwie i nie czuć się outsiderem, trzeba tej części życia dotknąć, poznać ją, zrozumieć, żeby móc potem coś ewentualnie zmieniać.
Przyszło 12 tys. esemesów od ludzi, którzy chcieli wystąpić w „Debiucie”. Przejechali setki kilometrów z najodleglejszych zakątków, z zapadłych wsi i małych miasteczek, nocowali na dworcach, żeby potem ustawić się na mrozie w kilkugodzinnej kolejce po cud.
Odbyłam z nimi wiele rozmów. Motywacje były rozmaite. Oto zapiski z mojego notatnika:
„... żeby zmienić życie, żeby się załapać” (bo bezrobotny). „Żeby po odchowaniu dzieci i wnuków nareszcie móc zrealizować swoje marzenia z młodości”. „Żeby poznać ciekawych ludzi”, żeby „zajarzyć w bajce”, „żeby być sławnym”. A tak naprawdę po to, żeby spełniło się marzenie i życie „stało się kolorowe”. Aby uciec od wszechobecnej szarzyzny, od samego siebie i swoich. A to wszystko może sprawić tylko TV, pokazanie się w niej to załatwi.